[ Pobierz całość w formacie PDF ]
- Masz maniery rozkapryszonej dziesięciolatki!
Sandra bez słowa otworzyła drzwi sypialni ojca, w porę przy
wołując na twarz promienny uśmiech.
- Leżąc wieczorem w łóżku i rozpamiętując wydarzenia minio
nego dnia, musiała przyznać, że Randall jak nikt inny potrafił
wyprowadzić ją z równowagi. Jednak teraz pokaże mu, na co ją
stać. Będzie ujmująco grzeczna, opanowana i za nic nie da mu
się sprowokować. Z tą pocieszającą myślą zasnęła.
W nocy śnił jej się Barry, ale nie był to przyjemny sen. Zaraz
po przebudzeniu zdecydowała, że pojedzie go zobaczyć. Jeśli
wyruszy przed dziesiątą, złapie go w biurze, a jeśli tam go nie
będzie, spędzi z nim noc.
- Nie musisz się spieszyć z powrotem - zapewnił ją ojciec,
gdy oznajmiła mu, że być może będzie musiała zostać w Lon
dynie na noc. - Rozerwij się trochę, spotkaj z przyjaciółmi. Może
zaprosiłabyś ich na weekend?
- Mogę zaprosić Barry'ego - zaczęła ostrożnie.
- Obiecałaś w nic się nie anagażować - przypomniał jej.
- Pamiętam i nie zrobię tego. Przestań się o mnie martwić!
42 BURZLIWE MAA%7Å‚ECSTWO
- Pocałowała go i wyszła pospiesznie, zanim zdążył zadać jej
dalsze pytania.
Ruch był niewielki, więc w Londynie znalazła się przed dwu
nastą. Niestety, Barry'ego nie było w biurze, a sekretarka powie
działa jej, że pracuje w domu.
Sandra nawet się z tego ucieszyła. W zaciszu jego mieszkania
łatwiej będzie jej wyznać to, co już dawno chciała mu powie
dzieć. Miała tylko nadzieję, że nie zażąda od niej dowodu miło
ści. A jeśli tak, kiedyś przecież będzie musiała pokonać strach!
Drżącą ręką nacisnęła dzwonek. Przez dłuższą chwilę nikt nie
otwierał i właśnie podnosiła rękę, by zadzwonić ponownie, kiedy
drzwi się otworzyły. Stał w nich Barry ubrany w pidżamę i
szlafrok.
- Sandra! Co ty tu robisz?
- Przyjechałam cię odwiedzić.
Z radosnym uśmiechem weszła do holu, ale uśmiech zamarł
jej na ustach, z kuchni bowiem wyłoniła się piękna brunetka,
ubrana tylko w koszulÄ™ Barry'ego.
Sandra bez słowa zawróciła do drzwi, lecz Barry zastąpił jej
drogÄ™.
- Poczekaj! Gdybym wiedział, że przyjedziesz...
- To co byś zrobił? Upiekł ciasto? Daruj sobie, Barry, ale nie
mamy sobie nic więcej do powiedzenia.
- Robisz z igły widły! - Chwycił ją za ramię i niemal siłą
zaprowadził do salonu. - Dobrze wiesz, że cię kocham.
- Masz oryginalny sposób okazywania miłości.
- Jane nic dla mnie nie znaczy.
- W to akurat wierzÄ™. %7Å‚adna kobieta nic dla ciebie nie znaczy.
- Ty tak. Ale kiedy mnie odrzuciłaś... Chyba nie wyobrażałaś
sobie, że pójdę do klasztoru.
- Gdyby ci na mnie naprawdę zależało, nie mógłbyś kochać
siÄ™ z kim popadnie.
BURZLIWE MAA%7Å‚ECSTWO
43
- Ja się nie kochałem, tylko uprawiałem seks. Nie widzisz
różnicy?
- Ja widzę. To ty masz problemy z rozróżnianiem podstawo
wych pojęć! - Odepchnęła go i wybiegła z mieszkania.
Jak mogła wcześniej nie zauważyć, że był kobieciarzem? Czy
nigdy nie wydorośleje i nie nauczy się właściwie oceniać męż
czyzn?
Pojechała do swojego mieszkania, żeby spakować rzeczy. Nie
ma nic więcej do roboty w tym mieście. Wróci do ojca, jedynego
mężczyzny, który ją naprawdę kocha. I nigdy więcej się nie
zakocha. Nigdy!
Niosła walizki do holu, kiedy zadzwonił telefon. Po chwili
wahania podniosła słuchawkę.
- Daj mi spokój, Barry. Nie chcę cię znać.
- Nie możemy się tak rozstać. Musisz mi pozwolić wyjaśnić.
Co tu było do wyjaśnienia? Jednak duma powstrzymała ją
przed odłożeniem słuchawki. Nie pokaże mu, jak bardzo ją zranił
ani jak bardzo czuje się nieszczęśliwa.
- Okay, przyjedz - odparła krótko.
Zjawił się po kilku minutach, jakby cały czas czekał pod jej
drzwiami.
- Wiem, jak podle się czujesz - zaczął - ale przysięgam ci,
że Jane nic dla mnie nie znaczy.
- Rozumiem.
- Po co więc ta cała awantura?
- Kiedy ujrzałam cię z nią, zdałam sobie sprawę, że cię nie
kocham.
- Nie wierzę ci! Byłaś naprawdę wściekła.
- Zraniłeś moją dumę. - Zmuszała się, by mówić spokojnie.
- Teraz, kiedy szok minął, nie czuję nic. Ani złości, ani bólu.
Tylko ulgę, że odkryłam to, zanim było za pózno.
- Mówisz tak, żeby mnie zranić. Na twoim miejscu z pew
nością zachowywałbym się tak samo. Ale, na Boga, nie niszcz
44 BURZLIWE MAA%7Å‚ECSTWO
naszej przyszłości! Kocham cię, Sandro, i kiedy powiedziałaś mi,
że nie chcesz ze mną zamieszkać, byłem tak wściekły, że chcia
łem cię czymś dotknąć. Wiem, że nie był to najszczęśliwszy
pomysł, ale nie każ mi cierpieć za to do końca życia!
Być może kochał ją na swój sposób, ale ona nie mogła za
akceptować takiej miłości. Nigdy już nie potrafiłaby mu zaufać,
byłaby zazdrosna o każdą kobietę, z którą pracował, podejrze
wałaby go w czasie najkrótszej nawet podróży służbowej.
- Przykro mi, Barry, ale moja odpowiedz brzmi: nie".
Jego oczy zwęziły się w szparki, a usta zacisnęły w wąską
liniÄ™.
- Jeśli potrafisz tak szybko się odkochać, wcale nie jesteś
lepsza ode mnie! Chciałaś mnie tylko dlatego, że byłem trudny
do zdobycia.
- Ta rozmowa nie ma sensu. yle cię oceniłam i teraz płacę
za swój błąd.
- A może po prostu chcesz wyjść za mąż za tego bogatego
księcia? Może biedny Barry już ci nie wystarcza?
Wzruszyła ramionami, z satysfakcją obserwując wyraz wście
kłości na jego twarzy.
- Co to za facet? Wieśniak z Norfolk ze słomą we włosach
i milionami w banku?
- Mężczyzna, którego mogę nie tylko kochać, ale i szanować
- odparła zimno.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]