[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Beauvallet. Popatrzył na Andaluzyjczyka. - Don Juanie, wygląda na
to, że będziemy musieli zrezygnować z zaplanowanej na jutro partyjki
trucos, być może też nie uda mi się odbyć innych zaplanowanych
spotkań, za co przepraszam. Jednak z pewnością dotrzymam
zobowiązań przewidzianych w pózniejszych terminach. Senor, proszę
prowadzić!
Wyszedł w otoczeniu straży, jednak jego słowa wciąż odbijały się
echem w głowie Dominiki.  Z pewnością dotrzymam zobowiązań..."
Wcale nie była tego pewna.
ROZDZIAA PITNASTY
Joshua Dimmock, przechadzający się w cieniu pod domem
Novelich, widział na tyle dużo, że chwycił za sztylet. Ręka go
świerzbiła, by zrobić z niego użytek.
- Spokojnie, spokojnie - sam się zmitygował. - Jeden człowiek na
wolności jest lepszy niż dwóch w więzieniu.
Miał zwyczaj kręcić się w pobliżu domów, które odwiedzał sir
Nicholas. Jego pan wyśmiewał to, jednak Joshua wiedział swoje.
- Wolę szukać kłopotów - twierdził. - Nie chcę, żeby mnie o nich
powiadamiano.
Wszystko wskazywało na to, że jego podejrzenia nie były
bezzasadne. Mężczyzna, który wybiegł z domu, by wezwać straż z
koszar, nawet nie wiedział, jak bliski był śmierci. Długi, ostry sztylet
czekał już w gotowości; Joshua, domyśliwszy się z dochodzących z
domu odgłosów, co mogło się tam wydarzyć, odgadł także zamiary
biegnącego mężczyzny. Mógł bez trudu dzgnąć go w szyję tuż przy
ramieniu, lecz co by z tego przyszło? Uniósł sztylet, instynktownie
wyciągnięty z pochwy, lecz zaraz się rozmyślił. W żaden sposób nie
pomogłoby to sir Nicholasowi.
Pomyślał, że być może za szybko wyciągnął wnioski; cofnął się w
cień i czekał. Widział nadchodzących strażników, minęli go w takiej
odległości, że mógłby dotknąć jednego z nich. Weszli do domu, a po
niedługim czasie wyszli, prowadząc sir Nicholasa.
- Oj, dobrze się domyśliłem - mruknął Joshua. - Ale co teraz? -
Zauważył, że sir Nicholas żwawo kroczy pomiędzy strażnikami,
usłyszał, jak śmiejąc się, mówi coś do porucznika. - Drwi sobie ze
śmierci! - przeraził się Joshua. - Straceniec! Nie chce spojrzeć w twarz
przeznaczeniu i uzmysłowić sobie, co go czeka. Ech, nie ma co snuć
czczych rozważań. - Zmusił się do opanowania. - Wez się w garść!
Nie ma czasu na rozpacz. - Popatrzył w stronę otwartych drzwi domu,
obok których stali dwaj lokaje, rozprawiając o czymś z ożywieniem. -
Widzę już, jaki ma być mój pierwszy krok. Trzeba posłuchać tych
tutaj. - Wyszedł z cienia i żwawym krokiem podszedł w stronę domu
Novelich. - Co tam się dzieje? - zapytał. - Straż w waszym domu? Kto
to był? Dziwne rzeczy!
- Jego wścibstwo sprawiło, że otrzymał odpowiedz.
- Madre de Dios! - zawołał jeden z lokajów.
- Podobno to był ten pirat, El Beauvallet.
- Jezu miłosierny! - Joshua cofnął się i szybko przeżegnał. - Ten
elegancki mężczyzna? %7łartujesz sobie ze mnie? Jak to możliwe?
Lokaj bezradnie pokręcił głową, odpowiedział jego kolega.
- Jest tu admirał Perinat, zachowuje się jak wściekły pies. -
Wskazał kciukiem za ramię. - To on krzyczał na kawalera.
W ten sposób Joshua dowiedział się wszystkiego. Lokaje weszli
do domu, przypominając sobie o obowiązkach; Joshua szybko oddalił
się w kierunku gospody.
Zdążył, jeszcze nie dotarli tu gwardziści, by przetrząsnąć bagaże
jego pana. Wszedł tylnym wejściem, zaczekał, aż dziewka kuchenna
odwróci się tyłem i przez nikogo niezauważony przemknął na piętro.
Działał w wielkim pośpiechu: wamsy, pończochy, buty, koszule
wylatywały z szafy i ze skrzyni pod oknem; część została bezładnie
spakowana w tłumok, reszta została rzucona na podłogę.
- Teraz odgrywamy nieuczciwego sługę - dodawał sobie otuchy
Joshua. - Co to znaczy mieć głowę na karku. - Znalazł kasetkę sir
Nicholasa i otworzył ją, podważając wieko sztyletem. - O, tutaj.
Wezmiemy pieniądze i parę papierów, które mogą nam się przydać.
Zostawimy kasetkę, żeby wszyscy się dowiedzieli o naszym
złodziejstwie. A to co? - Rozpostarł glejt kawalera de Guise'a. -
Myślę, Joshuo, że to powinno zostać znalezione, bo sądzę, że nie
będziemy już tego dłużej potrzebować, a to może pomóc sir
Nicholasowi. Niech myślą, że szukaliśmy tego na próżno. -
Rozejrzawszy się, wybrał leżący na podłodze kaftan. - Myślę, że
kieszeń będzie dobra. Leż tam, a ja mam nadzieję, że cię znajdą. -
Wsunął glejt do kieszeni i powiesił kaftan w szafie. - Tak, szukaliśmy
go, ale nie znalezliśmy. Mimo wszystko może ci się jeszcze przydać,
panie. Spokojnie, Joshuo! Wszystko będzie dobrze. Teraz trzeba
uprzątnąć te stroje. - Wziął tyle ubrań sir Nicholasa, ile był w stanie
udzwignąć, klejnoty schował za pazuchę, spakował też parę swoich
rzeczy. Wciąż nie było słychać strażników, idących po bagaże
Beauvalleta. Joshua wyjrzał przez okno, przez chwilę nasłuchiwał,
lecz do jego uszu dobiegł tylko głos barmana z dołu. W tej sytuacji
cofnął się, by dokończyć dzieła. Dwa tobołki stały już spakowane na
podłodze, w izbie panował trudny do opisania bałagan, jednak Joshui
Dimmockowi wciąż było mało. Postanowił stworzyć wrażenie jeszcze
większego chaosu i trzeba przyznać, że całkiem dobrze mu to wyszło.
Zamknął na klucz opróżnioną skrzynię, po czym wyłamał zamek.
Wrzucił do środka stary wams, parę pończoch i but do konnej jazdy. -
Tak to się odbywa! Niegodziwy służący rabuje kufer swego pana!
Panie, powinieneś przeżyć choćby po to, żeby móc podziękować
Bogu za takiego sługę. - Przystanąwszy, przyjrzał się swemu dziełu. -
Prawdziwy groch z kapustą, jak pragnę zdrowia! Co jeszcze? Broń! -
Klepnął się dłonią w czoło i rzucił się do szafy w ścianie, by wydobyć
broń. Z czeluści wyłoniło się ostrze, które wyszło spod ręki Ferrary;
delikatne, giętkie, z prostymi elementami poprzecznymi rękojeści i
dwoma wgłębieniami w kształcie muszli na kostki dłoni.
-  Tnę nie na żarty!" - zacytował Joshua. - Gwarantuję, że to
prawda!
W gospodzie panowała cisza, był już pózny wieczór. Joshua mógł
wymknąć się niepostrzeżenie, jednak celowo wpadł na parterze na
sennego barmana. Drgnął, udając przerażenie i zaklął po francusku.
Wcisnął dukata w dłoń barmana.
- Nie widzisz mnie - powiedział. - No?
- Widzę cię bardzo wyraznie - odpowiedział barman,
rozdziawiając usta.
- Nieprawda. Słuchaj! - Chwycił barmana za ucho i wyszeptał: -
Podobno przymknęli mojego pana. Teraz rozumiesz? Pewnie go
szybko wypuszczą, ale mnie już tu nie będzie. - Aypnął chytrze.
- W Pikardii jest małe gospodarstwo i ładna dziewucha... ale
muszą być i pieniądze. - Poklepał się po sakiewkach u pasa; naprawdę
się zataczał pod ich ciężarem. - Nie chcę, żeby uciekła mi taka okazja!
Barman najwyrazniej był zakłopotany. Uchylił głowę, uwalniając
ucho z uścisku.
- Co się dzieje? Twój pan został zamknięty?
- Coś gadają o tym, że to El Beauvallet. Ho, ho, ale historia! To
na pewno jego wrogowie coś takiego wymyślili, bo przecież cała
Francja zna go jako Gwizjusza. Ale to nie moja sprawa. Jadę do
granicy i nie będę płakać za złym panem!
Barman odprowadził go wzrokiem, oszołomiony. Kręcił głową,
nie zrozumiawszy nic z tej dziwnej gadaniny. Ziewnął, zastanawiając
się, która jest godzina. Joshua zdążył się już oddalić na znaczną
odległość, a barman wciąż rozmyślał nad dziwnymi sprawami tego
świata.
Była też inna osoba bardzo przejęta schwytaniem Beauvalleta.
Ona również miała swoją rolę do odegrania, z czego dobrze zdawała [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • granada.xlx.pl
  •