[ Pobierz całość w formacie PDF ]
momencie wnuki po głowie i śmiali się w głos. A Liu Laoxia potrafił
pierdzieć jak mało kto! Potem położył się do snu pod drzwiami jednego
domu i spał tam całkiem wygodnie, kiedy nagle poczuł, że bambusy
leżące pod jego głową zaczynają się ruszać. Otworzył oczy i ujrzał
starego żebraka, który wyciągał spod niego bambus. Stary żebrak
odezwał się: Daj mi kilka bambusów, żebym mógł go zjeść". Liu Laoxia
skoczył na równe nogi i spoliczkował żebraka.
Kiedy szedł potem cichą uliczką położoną na uboczu, ktoś powiedział
mu, że całe opium kupią od niego w burdelu. Wędrował rozszerzającą się
aleją, aż zobaczył wielki dom z czerwonymi i zielonymi latarniami od
frontu. Wszedł do środka i położył na posadzce bambusy. W świetle
pierwszego pomieszczenia jak przez mgłę widział postaci różnych
nikczemnych kobiet i mężczyzn rozwalonych w niedbałych pozycjach.
Liu Laoxia klasnął w dłonie i ogłosił: Przybyłem tutaj, by dostarczyć
wam biały proszek". Widział, jak ci nic niewarci mężczyzni i kobiety
wstali i otoczyli go niczym rój, pochylając ku niemu swe zapadnięte
twarze. Liu Laoxia powiedział: Pieprzcie się, leniwe skurczybyki.
Przyniosłem wam dobry towar, ale dlaczego, do kurwy nędzy, tak
idiotycznie się na mnie gapicie?". Przeciął jeden z bambusów i pozwolił,
by proszek wysypał się mu na dłoń. Jeden z mężczyzn zaczął
wykrzykiwać: Opium! Opium!" i wszyscy rzucili się, odpychając Liu
Laoxia na bok. Tupnął i krzyknął: Nie tak szybko, dawajcie pieniądze".
Ale nikt nie zwracał na niego uwagi. Ci nędznicy opróżnili bambusowy
pojemnik, niczym świnie rzucające się przy korycie. Liu Laoxia jeszcze
raz tupnął i znowu wrzasnął: Dacie mi pieniądze?". Krzyczał i krzyczał,
aż ochrypł, ale rozbiegli się, w sekundę już ich nie było, uciekli nie
wiadomo dokąd. Liu Laoxia powiedział pózniej, że ich nie ścigał. Mówił
tak: Zachowywali się jak prawdziwe świnie, zbiegli się, gdy pokazałem
im pomyje, a gdy koryto zostało opróżnione, poszli taplać się w błocie".
Dziadowie uwielbiali opowiadać o tej wyprawie Liu Laoxia do
miasta, ponieważ widzieli w nim bohatera. Ale ich wnuki podejrzewały,
że opium w rodzinie Liu od początku do końca wiązało się z przemytem.
Odbiorcy opium zjawiali się raz do roku w Klonowej Wiosce. Barki
transportowały biały proszek w dół rzeki. W tamtym czasie dwie rośliny
miały w Klonowej Wiosce równy status. Dziadowie pokazywali ryż na
lewym brzegu i pola opium
na prawym i tak mówili wnukom: Jedzenie rośnie na obu brzegach, a
nasze życie zależy od tego, ile jedzenia wyrośnie".
Kiedy Chencao był w domu już pół roku, jego dom rodzinny został
napadnięty przez bandytę Jianga Longa. Pośród nocy rozległ się stukot
podków. Konie nadjeżdżały ze wszystkich stron, kierując się do
domostwa rodziny Liu.
- Nadjeżdża Jiang Long! - z kwater służących rozległy się okrzyki
kobiet.
Chencao narzucił na siebie ubranie i wybiegł na dziedziniec. Ujrzał
światła i cienie przemykające dziko po obu stronach murów. Tylko w
pokoju jego ojca panowały niezmącone ciemności. Chencao podbiegł tam
i zapukał w okno.
-Tato, obudz się, nadjeżdża bandyta Jiang Long.
Z pokoju ojca doszło go spokojne kaszlnięcie, a potem słowa:
- Nie panikuj, nie da rady sforsować bramy. Powiedz służącym, żeby
wyrzucili przez mur kilka worków ryżu, to sobie pojadą.
Chencao zaczął wołać na Chena Mao i innych robotników, ale nikt nie
odpowiadał. Ludzie w kwaterach dla służących latali jak kot z pęcherzem,
nagle coś przewróciło się z okropnym trzaskiem. Chencao rzucił się w
stronę frontowego dziedzińca i usłyszał, że dwa wielkie skrzydła bramy
otwierają się ze zgrzytem.
- Kto otwiera bramę?
Nim przebrzmiały słowa Chencao było już za pózno. Na całym terenie
domostwa słychać było tętent koni, dziewięć koni wjechało rzędem.
Ognie w latarniach, które trzymali jezdzcy błyskały to tu, to tam.
Chencao po raz pierwszy widział bandytów Jianga Longa. Trzymali w
dłoniach długie karabiny, twarze mieli zakryte czarnymi płachtami, a na
nogach sandały z czerwonych konopi. Chencao zdziwił ich dziki
wojskowy wygląd. Wsadził ręce głęboko w kieszenie i zapytał tego, który
jechał na białym koniu:
- Czy ty jesteś Jiang Long?
Jezdziec na białym koniu roześmiał się w głos, a potem zerwał czarną
materię i odsłonił młodą szczupłą twarz o bohaterskim wyrazie.
-Jiang Tiangong! - wykrzyknął Chencao.
Jiang Long nie był nikim innym jak tylko jego kolegą Jiangiem
Tiangongiem z prywatnej szkoły. Nigdy by się tego nie domyślił.
Chencao spuścił wzrok. Stojąc tak przed białym koniem i jego jezdzcem,
przypominał sobie, ile to razy Jiang Tiangong nosił go w szkole na
plecach, za co w nagrodę dostawał połowę bułeczki.
Wtedy pojawił się ojciec Chencao, jeszcze bez zapiętego pasa. Nie
wyglądał na szczególnie zaalarmowanego. Zapinając pas, zapytał:
- Po co przyjechaliście? Za mało wam wyrzucam ryżu przez mur?
- Ktoś otworzył dla nas bramę, więc postanowiliśmy wjechać i złożyć
swoje uszanowanie rodzinie Liu.
- A ile chcecie ryżu?
- Wystarczy dziesięć worków.
- W tym roku była susza i miałem marne zbiory. Co powiecie na osiem
worków?
- Nie ma mowy. Dziesięć worków, ani jednego mniej, ani jednego
więcej. I chcemy kogoś z nami zebrać
- Chcecie kogoś zabrać? Kogo?
- Twojego syna, Liu Chencao.
- Nawet tak nie żartujcie. Macie tutaj dziesięć worków ryżu.
- Chcemy ten ryż, ale jego także. Chcę wziąć syna bogatego człowieka
w góry, chcę zmusić go, żeby kogoś zabił! Będzie rabował, łupił,
wzniecał pożary!
Ojciec Chencao stał jak wmurowany w ziemię, z pociemniałą twarzą i
drżącymi ustami. Stał tak wyprostowany, nieugięty niczym pień drzewa.
Chencao przypomniał sobie, że kiedy wracając do domu, mijali Wzgórze
Ognistego Byka, usłyszał, jak ktoś
wołał jego imię. Wydawało mu się to dziwne, podszedł do białego
konia, złapał za cugle i zapytał:
-Jiang Tiangong, nie możesz zapomnieć przeszłości?
- Będę o niej pamiętał całe życie. Tylko dlatego tu przyjechaliśmy.
-Ale przecież dawałem ci bułeczki.
- Wysrałem twoje bułeczki już dawno temu, ale nie mogę wysrać
nienawiści do ciebie. - Jiang Long mocno strzelił z bata. - Liu Chencao,
nie masz wyboru.
- A jeśli nie zechcę iść z wami w góry?
- Spalimy całe to domostwo i zabijemy wszystkich członków waszej
rodziny.
Chencao usłyszał, jak ojciec wziął głęboki wdech, zrobił krok do
przodu i objął rękoma nogi białego konia. Obsuwał się, aż wreszcie
klęknął na ziemi.
Chencao zakrył oczy.
- Dam ci wszystko, co mam. Wez wszystek ryż - powiedział ojciec.
- Zjedliśmy dość ryżu. Chcę kogoś z twojej rodziny. Jeśli nie chcesz
oddać mi syna, wezmę córkę.
- Twoją córkę, Liu Suzi. Chcę spać z twoją córką przez trzy dni i trzy
noce; kiedy już skończę, pozwolę jej tu wrócić.
Chencao pamiętał, że próbował podnieść kamień do łuskania ryżu, ale
kiedy się pochylił, nie mógł ruszyć go z miejsca. Ojciec odciągnął jego
słabe, miękkie ramiona i powiedział cicho:
- Zostaw to, synu, to jest sprawa twojego ojca.
Wtedy też ujrzał łzy, które płynęły po twarzy ojca, gdy ten zmierzał
[ Pobierz całość w formacie PDF ]