[ Pobierz całość w formacie PDF ]

łagodnego wstrząsu. Starsza kobieta leżała na łóżku w korytarzu, próbując zasnąć.
Przechodząc przez ostatnie przepierzenie, nareszcie go zobaczyła.
- Tess. - Lekarz spojrzał na nią uradowany, ale i zaskoczony. - Co tu robisz?
- Ach to ty, John. Cześć.
- Witaj. Nieczęsto odwiedzają mnie tu piękne kobiety - zaczął, ale natychmiast
zauważył szczególny sposób, w jaki patrzyła na jego pacjenta. - Aha, rozumiem. - W jego
głosie słychać było nutę zawodu. Rozumiem, że wy się znacie.
Ben niecierpliwie poruszył się na stole i z pewnością wstałby, gdyby doktor go nie
powstrzymał.
- Co tu robisz?
- Ed zadzwonił do mnie do kliniki.
- Nie powinien był tego robić.
Teraz, kiedy wizja śmiertelnie wykrwawionego Bena zbladła, poczuła, jak miękną jej
kolana.
- Uważał, że powinnam o tym wiedzieć, i nie chciał, abym o tym usłyszała w
biuletynie informacyjnym. John, czy to zle wygląda?
- Nic takiego - odpowiedział Ben.
- Dziesięć szwów - dodał lekarz, kiedy już zabezpieczył bandaż. %7ładnego widocznego
uszkodzenia mięśni, trochę utraty krwi, lecz nic tak znowu dużo. Cytując Księcia, to tylko
draśnięcie.
- Ten typ miał nóż rzezniczy - mruknął Ben, zdenerwowany, że ktoś pomniejsza jego
obrażenia.
- Na szczęście - ciągnął John, odwracając się do stojącej przy nim tacy - kurtka i
fantastyczny refleks uchroniły detektywa przed odniesieniem poważniejszej rany. Gdyby nie
to, ramię byłoby w dwóch kawałkach i trzeba by było je zszywać. To trochę zaboli.
Co? - Ben automatycznie wysunął rękę, aby złapać lekarza za nadgarstek.
- To tylko zastrzyk przeciwtężcowy - uspokajająco powiedział John.
- W końcu nie wiemy, gdzie ten nóż leżał. Musi pan być dzielny.
Ben znowu zaczął protestować, ale Tess wzięła go za rękę. Poczuł ból w ramieniu, ale
trwało to tylko chwilę.
- No i po wszystkim. - John oddał tacę pielęgniarce. - Skończone. Proszę darować, że
zadałem panu ból. Przez kilka tygodni żadnego tenisa czy zapasów, detektywie. Proszę
uważać, aby nie zamoczyć opatrunku, i wrócić do mnie na kontrolę pod koniec przyszłego
tygodnia. Wyjmę wtedy panu te szwy.
- Serdeczne dzięki.
- Za podziękowanie wystarczy mi pańskie zdrowie i ubezpieczenie medyczne. Cieszę
się ze spotkania z tobą, Tess. Zadzwoń do mnie następnym razem, kiedy będziesz miała
ochotę na sake albo jeżowca.
- Do widzenia, John.
- John? - Ben zsunął się ze stołu. - Czy ty w ogóle umawiasz się z kim innym poza
lekarzami?
- A po jakie licho? - %7łartobliwa odpowiedz wydała się Tess najlepsza, gdy zauważyła
leżące na tacy zaplamione krwią opatrunki. - Proszę, oto twoja koszula. Pozwól, pomogę ci.
- Poradzę sobie. - Jego ramię było jednak sztywne i obolałe. Dał sobie radę z jednym
rękawem.
- W porządku. Masz prawo być w złym humorze po założeniu dziesięciu szwów.
- W złym humorze. - Zamknął oczy i ostrożnie zaczął naciągać koszulę. - Jezu
Chryste. Dzieci czteroletnie są w złym humorze, kiedy się nie wyśpią.
- Tak, wiem. Pozwól, że zapnę. - Powiedziała sobie, że będzie się zachowywała, jakby
się nic nie stało. Prawie już uporała się z dwoma guzikami, kiedy z westchnieniem oparła
głowę o jego pierś.
- Tess? - Położył rękę na jej włosach. - O co chodzi?
- Nic takiego. - Wyprostowała się i z pochyloną głową skończyła zapinać koszulę.
- Tess - wkładając rękę pod jej brodę, uniósł twarz młodej kobiety. Azy napłynęły jej
do oczu. Jedną strącił z rzęs kciukiem. - Przestań.
- W porządku. - Gwałtownie wciągnęła powietrze i przycisnęła policzek do jego ręki. -
Tylko na chwilę, dobrze?
Taa.
Objął ją zdrowym ramieniem, szczęśliwy, że tak bardzo się o niego troszczy.
Niektórym kobietom imponowała jego praca, inne właśnie przez nią odeszły, lecz nie był
pewien, czy którakolwiek z nich tak naprawdę się o niego troszczyła.
- Bałam się - przyznała stłumionym głosem.
- Ja też.
- Pózniej opowiesz mi o tym?
- Jeśli muszę. Facetowi trudno się przyznać, szczególnie kobiecie, że postąpił jak
głupiec.
A postąpiłeś?
- Byłem pewien, że ten mały sukinsyn jest w środku. Ed pilnował okna. Ja drzwi.
Wszystko zdawało się bardzo proste. - Kiedy się odsunął, zauważył, że patrzy na jego
rozprutą i pokrwawioną koszulę. - Jeśli uważasz, że to wygląda zle, powinnaś zobaczyć moją
marynarkę. Kupiłem ją jakieś dwa miesiące temu.
Znowu opanowana, ujęła go za ramię i poprowadziła przez hol.
- No cóż, może święty Mikołaj przyniesie ci nową pod choinkę. Czy chcesz, abym cię
zawiozła do domu?
- Nie, dzięki. Muszę sporządzić raport. I jeśli ten drugi szczeniak nie puścił jeszcze
farby, chcę być obecny na jego przesłuchaniu.
- A więc było ich dwóch.
- Teraz jest tylko jeden.
Pomyślała o zakrytej prześcieradłem postaci na łóżku. Ponieważ wciąż jeszcze czuła
zapach zakrzepłej krwi na koszuli Bena, nie odezwała się ani słowem.
- A oto i Ed.
Ed podniósł wzrok, obrzucając partnera szybkim, ale bardzo uważnym spojrzeniem,
po czym uśmiechnął się do Tess.
- Witam, pani doktor. Musiałem nie zauważyć, jak wchodzisz. - Nie przyznał się, że
właśnie wtedy, kiedy ona się zjawiła, on oddawał ponad pół litra krwi. Zarówno on, jak i Ben
mieli grupę krwi A+. Odkładając na bok magazyn, podał Benowi jego marynarkę i broń. -
Gorzej z płaszczem. Będzie to pewnie trwało do kwietnia, aż departament zdoła załatwić
wszystkie formalności i odkupić go.
- Nie mów. - Z pomocą Eda Ben zapiął kaburę i włożył marynarkę.
- Wiesz, właśnie przeczytałem fascynujący artykuł o nerkach.
- Daruj sobie - odezwał się Ben i odwrócił w stronę Tess. - Wracasz do kliniki?
- Tak, wyszłam w środku sesji. - Dopiero w tym momencie zdała sobie sprawę, że on
stał się ważniejszy od pacjenta. - Jako lekarz radziłabym ci powrót do domu i odpoczynek po
tym, jak już napiszesz ten raport. Wrócę około wpół do siódmej i prawdopodobnie będę
zmuszona do rozpieszczania ciebie.
- Szczególnego rozpieszczania.
Ignorując go, odwróciła się do Eda.
- Może byś przyszedł na kolację, Ed?
Początkowo czuł się zakłopotany tym zaproszeniem, pózniej wyraznie zadowolony.
- No cóż, dzięki.
- Ed nie jest przyzwyczajony do rozmowy z kobietami. Musisz przyjść, Ed. Tess
przygotuje dla ciebie ziarna z twarogu. - Wyszedł na zewnątrz, z przyjemnością wystawiając
się na podmuchy zimnego powietrza. Jego ramię wprawdzie nie było już zdrętwiałe, lecz
zaczęło mu dokuczać jak ból zęba. - Gdzie stoisz? - Rozejrzał się po parkingu za radiowozem.
- Tam.
- Zaprowadz panią do jej samochodu, dobrze, Ed? - Chwytając ją za przód płaszcza, [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • granada.xlx.pl
  •