[ Pobierz całość w formacie PDF ]
nie spotkała się z powszechną aprobatą - powiedziała cicho.
- To nie jest przerwa. Zrezygnowałem z wykonywania
swego zawodu.
- Dlaczego?
- Dla dobra moich pacjentów. Skarciła go wzrokiem.
- Myślę, że byłeś świetnym lekarzem.
Boyd poczuł, jak coś boleśnie ściska mu pierś. Słyszał
brzęk tac, głosy pacjentów i sanitariuszy. Powietrze wypełniał
aromat jedzenia zmieszany z ostrym zapachem lekarstw.
Boże, nienawidził tego miejsca, tych widoków, zapachów.
To poczucie winy... Serce biło mu mocno; chciał stąd uciec.
Odchrząknął i ułożył usta w coś, co miało być uśmiechem.
- Uważaj na siebie.
- Dobrze. Dzięki, że przemyciłeś tu trochę jedzenia. Było
boskie. - Patrzyła na niego szeroko otwartymi oczami.
- Nie ma sprawy. - Skinął głową, jeszcze raz spróbował
uśmiechnąć się i wyszedł. Szybko. Zanim dotarł do windy,
przekonał sam siebie, że już tu nie wróci.
ROZDZIAA PITY
Boyd obudził się nagle. Serce biło mu mocno, a ciało miał
zlane potem. Otworzył oczy, lecz dopiero po kilku sekundach
upewnił się, że jest w swojej sypialni, leży na brzuchu we
własnym łóżku i obejmuje poduszkę.
Na dworze było jeszcze ciemno, kiedy odwrócił głowę,
dojrzał księżyc w pełni. Zerknął na budzik. Minęła czwarta.
Nie był pewien, jak długo trwał jego sen. Ale wiedział, że
w tym śnie kochał się ze Stacy. I Bóg świadkiem, że nadal był
rozgorączkowany i rozmarzony.
To akurat go nie zaskoczyło, gdyż myślał o niej, kładąc się
do łóżka. Zastanawiał się, czy ciało tej kobiety jest tak
miękkie, jak na to wygląda. Marzył o jej piersiach,
dotykających jego skóry, piersiach nabrzmiałych od mleka.
Nie powinien jej całować. Zaciskał zęby na wspomnienie
jedwabistego dotyku warg Stacy. Powtarzał sobie, żeby
myśleć o czymś innym, czymkolwiek prócz pragnienia, by
znowu poczuć ich smak. We śnie jej usta były z początku
delikatne i pełne wahania, potem otworzyły się chciwie na
pierwszy dotyk języka.
Jęk wyrwał mu się z gardła. Przewrócił się na bok, lecz
tarcie sztywnego ciała o pościel tylko pogorszyło sytuację.
Wciąż rozpamiętując pocałunek, zamknął oczy i zmusił się, by
zasnąć.
Po raz pierwszy od lat Boyd zaspał. Było już prawie wpół
do ósmej, gdy wyszedł z łazienki. Przeszedł przez hol do
sypialni, narzucił kapę na zgniecioną pościel i wypił kawę,
którą zostawił wczoraj w ekspresie.
Spojrzenie na zegarek w drodze do kuchni kazało mu
zapomnieć o śniadaniu. Kolejne spojrzenie, gdy wypłukał
kubek i położył go na suszarce, wykazało, że będzie w pracy
spózniony o trzy kwadranse. Nie jest tak zle, uspokoił się i
wziął z tacy banana. Spokojnie to nadrobi, zostając dłużej.
Stolarz nie zyska dobrej reputacji, jeśli klienci nie będą
zadowoleni. A jeśli nie zarobi na życie, nie spłaci też całej
góry kredytów, które zaciągnął, by skończyć akademię
medyczną.
Po ich spłaceniu zamierzał sprzedać dom i wyjechać na
południe. Może do Kalifornii, może do Meksyku. Gdzieś,
gdzie nie pada przez dziewięć miesięcy w roku. Tam, gdzie
nie będzie się potykał o wspomnienia tego, co utracił. Gdzieś,
gdzie słońce wypali chłód z jego kości, a on wymyśli, jak
przeżyć resztę dni swego życia.
Deszcz nieco zelżał, lecz niebo na zachodzie wciąż było
ciemne, a powietrze mocno pachniało wilgocią. Szedł w
stronę parkingu, gdy z domu wybiegła Prudy, ubrana w
czerwoną pelerynę.
- Pomóż mi! - krzyknęła, nie przejmując się
uprzejmościami.
Dostrzegł napięcie na jej twarzy i serce zabiło mu
szybciej. Od razu pomyślał o Stacy i poczuł, że ogarnia go lęk.
- Co się stało? - Był zdumiony, że mówi to tak spokojnie.
- Autobus wpadł w poślizg i uderzył w drzewo.
- Są ofiary? - Znał odpowiedz, zanim jeszcze zapytał.
Miał tylko nadzieję, że nie siedziały w nim dzieciaki.
- Zdaje się, że sporo. - Westchnęła. - Mój pech, że mam
dyżur przy telefonie.
- Nie mów, że nie mając dyżuru, zostałabyś w domu.
- A ty?! - Spojrzała na niego zirytowana.
Skurczył się wewnętrznie na wspomnienie swojego
ostatniego dyżuru przy telefonie. Wtedy po raz ostatni stał
przy stole operacyjnym.
- W czym mogę ci pomóc? - spytał szorstko.
Jeśli Prudy zauważyła jego napięcie, nie dała tego po
sobie poznać. Sięgnęła do kieszeni peleryny i wyjęła złożoną
kartkę.
- Obiecałam Stacy Patterson, że wpadnę do jej mieszkania
i wezmę parę rzeczy.
- A co z sąsiadem z dołu?
- Chyba nie mogła się dodzwonić - odparła i wcisnęła mu
kartkę do ręki. - Tu masz adres i listę rzeczy. Mieszka na
pierwszym piętrze; drzwi są otwarte. Jak zrozumiałam, ten
szurnięty były mąż nie zostawił jej czasu, żeby mogła je
zamknąć.
Boyd miał ochotę odmówić, ale zamiast tego wcisnął
kartkę do tylnej kieszeni i podążył chodnikiem za Prudy.
- Jak ona się czuje?
- Tak dobrze, jak to możliwe w jej sytuacji. - Zmarszczyła
brwi i spojrzała na Boyda zniechęcona. - Jej teściowie zgłosili
się wczoraj po ciało, a potem spędzili ze Stacy cudowne pół
godziny, oskarżając ją, że doprowadziła ich synalka do
śmierci.
Boyd mruknął jakąś mało pochlebną opinię o
Pattersonach.
- Nie wiesz, kiedy Jarrod chce ją wypisać? - spytał, kiedy
dotarli na parking.
- Pojutrze, jeśli jej stan będzie się poprawiał.
Jeśli, pomyślał, otwierając przed Prudy drzwi jej starego
volvo. Nienawidził słowa Jeśli".
Adres wskazywał na najstarszą dzielnicę miasta i
faktycznie na taką wyglądała. Dom od frontu był brzydkim
piętrowym budynkiem koloru błota. Drewniane części
[ Pobierz całość w formacie PDF ]