[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Mam się dobrze bawić i nic więcej. %7łycie jest krótkie i okropnie zakręcone, więc trzeba z niego
korzystać, póki jest ku temu okazja&
Nadszedł wreszcie dzień imienin Melanii i Sylwestra. Mama zadzwoniła rano z informacją, że pan
Mirek bo tak ma na imię miłość mojej mamy jest już po operacji i jak na razie wszystko okej. Czeka
go wprawdzie wyczerpująca chemia, ale wspólnie, podkreśliła to słowo, dadzą sobie z tym radę.
To dzięki tobie, Magduniu usłyszałam w słuchawce. Dziękuję ci, córeczko.
Była wyraznie szczęśliwa. Dodała jeszcze tylko, że bardzo chce, bym poznała go jak najszybciej, ale
nie w szpitalu, tylko gdy już poczuje się troszkę lepiej.
Zgodziłam się, oczywiście, bez problemu, bo też chciałam poznać mojego ojczyma , i na tym nasza
rozmowa się skończyła.
Udzieliła mi się ta mamina radość i z uśmiechem na ustach, stojąc przed lustrem, wbiłam się w moją
okropnie wąską i wydekoltowaną z przodu i z tyłu nową kreację. Moje odbicie było ze mnie zadowolone,
więc zrobiłam jeszcze dość odważny makijaż i spakowałam Luizę, bo miałam ją odstawić do Ewy.
Spojrzałam na zegarek i doszłam do wniosku, że jeśli teraz wyjdę, to jeszcze zdążę pospacerować
trochę z psią. Mój pomysł okazał się zupełnym niewypałem. Luiza nie chciała spacerować wokół bloku,
tylko ciągnęła mnie bardzo mocno w stronę parku. Jedną rękę miałam zajętą workiem z miskami, jej
żarciem, butami na zmianę, awaryjnym sweterkiem, rajstopami na wszelki wypadek, kosmetyczką
i butelką szampana, bo nie wypada przyjść do kogoś z pustymi rękami. Tę zasadę do głowy zawsze
wbijała mi mama. Drugą ręką starałam się utrzymać za bardzo rozciągniętą smycz, a do tego na
horyzoncie ukazał się znajomy starszy pan z równie wiekowym jamnikiem. Luiza pociągnęła z całej siły,
wyrwała mi smycz z ręki i pognała w ich stronę, turkocząc plastikową rączką o chodnik. Rzuciłam się za
nią, obawiając się o kręgosłup małego jamnika, i poczułam, jak gdzieś z tyłu pęka w szwach moja
nowiutka sukienka. W ostatniej chwili udało mi się przydepnąć smycz, krzyknęłam do właściciela
jamnika: Dzień dobry! i odetchnęłam z ulgą.
Madziu usłyszałam za sobą głos Bena, który pojawił się tam nie wiadomo skąd. Aadna ta
sukienka& I te koronki też&
Obróciłam się w jego stronę.
Hm& chrząknął starszy mężczyzna. Ma pan rację, naprawdę ładne.
Wcisnęłam Benowi torby i smycz i czerwona ze wstydu, starając się zakryć paskudną dziurę na pupie,
popędziłam w stronę domu, zapominając o kluczach, które tkwiły w malutkiej torebeczce, w worku
z butami i sweterkiem.
Gdybym włożyła płaszcz, a nie krótkie futerko, to nie najadłabym się tyle wstydu, zżymałam się pod
drzwiami. Gdybym wyszła z psem w normalnych ciuchach, to nie byłoby tego incydentu. Gdybym,
gdybym& Stałam i czekałam, czy może Ben się domyśli i przyjdzie na górę, ale na próżno. Konferował
sobie spokojnie z właścicielem jamnika i nawet nie podejrzewał, że tak bardzo go teraz potrzebuję.
Stukałam w szybę na półpiętrze, ale on mnie nie słyszał. Słyszał za to sąsiad, który zaczął już dość
intensywnie żegnać się ze starym rokiem. On zresztą ciągle coś wita lub żegna, bo często go widzę
w stanie lekkiego zamroczenia. Teraz otworzył drzwi i postanowił się dowiedzieć, co to za hałas,
schodząc w moją stronę chwiejnym krokiem.
Paaani Maaadziu wybełkotał sąsiadeczko najmilsza uśmiechał się niezbyt mądrze, ale co się
dziwić, promile robią swoje co się pani tak tłucze& ? Może pomogę& ep& powiedział i mu się
odbiło, a zapach przetrawionej wódki rozszedł się po klatce, wywołując u mnie odruch wymiotny.
Podszedł bardzo blisko i z uśmiechem clowna, patrząc mi w oczy nieprzytomnym wzrokiem, zaczął
tak jak ja uderzać w szybę, tylko robił to z większą siłą.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]