[ Pobierz całość w formacie PDF ]

zawodzeniem wiatru ponad szyjką dzbana lub jakimś niezwykłym instrumentem strunowym z
zamierzchłej starożytności. Rozbrzmiewała bardzo blisko, zdawała się nas otaczać i słuchając
jej, wszyscy poczuliśmy lodowate dotknięcie strachu.
Muzyka wpadała w wibrujący szczebiot utrzymany w dziwnej tonacji i płynęła,
zdawać by się mogło, bez końca — monotonna, a jednak w jakiś sposób uporczywa, jak
gdyby chciała rozbudować się do tempa, którego nigdy nie mogła osiągnąć.
— To dzban — powiedziała Anna głuchym, przestraszonym głosem. — To ten dzban.
Profesor Qualt nie odezwał się. Po prostu wziął nas oboje za ręce i poprowadził aż do
środka pustego korytarza, poprzez ukośne pasma księżycowego światła, które niczym ulewa
lodowatych igieł sączyło się z gabinetu Maxa. Zatrzymaliśmy się dopiero na rozwidleniu,
gdzie nieco blasku padało z wychodzącego na podjazd okna. Z nie pozbawioną
zdenerwowania fascynacją wpatrywaliśmy się w widoczne z tego miejsca, solidnie
zapieczętowane i zaryglowane drzwi wieżyczki.
Nadal słyszeliśmy muzykę. Nie potrafiliśmy określić, czy dźwięk wydobywał się z
jakiegoś instrumentu strunowego czy też było to utrzymane w równych rejestrach zawodzenie
ludzkiego głosu.
Profesor Qualt podszedł do drzwi i zbadał z bliska woskowe pieczęcie. W tej samej
chwili dźwięki zaczęły słabnąć i po paru minutach w korytarzu ponownie zaległa cisza.
Zamarliśmy w bezruchu, ze słuchem wyczulonym na najsłabszy odgłos — zwłaszcza
dobiegający z wnętrza wieżyczki. Czekaliśmy na opinię profesora.
— Nie ma żadnych wątpliwości — wyszeptał po chwili uczony. — Umieszczone tu
pieczęcie mają uwięzić potężnego dżinna. Wszystkie są niezmiernie rzadkie i mają starożytny
rodowód, niektóre z nich są mi zupełnie nie znane. Na przykład tamta, z postaciami
wyrzeźbionymi na planie trójkąta, została zakazana w krajach Środkowego Wschodu jeszcze
w trzynastym wieku. Mamy tu do czynienia ze sztuką czarnoksięską najwyższego lotu. Nie
wolno nam się z tego śmiać, Harry. Nie w ej chwili.
Zakaszlałem w zmieszaniu.
— Wcale nie sugerowałem, że powinniśmy to wyśmiać — odparłem ochryple. — Ale
co z tą muzyką? Słyszał ją pan teraz na własne uszy. Skąd ona pochodzi?
Profesor Qualt podrapał się po owłosionym karku.
— Myślicie, że wiem więcej niż wy? Któż wie, skąd ona pochodzi? W czarnej magii
nikt nie zastanawia się, skąd przybywają różne rzeczy; mówi się tylko o tym, kiedy i jak.
Więc, co wiąże się z prawdziwą sztuką magiczną Środkowego Wschodu, nie łączy się w
najmniejszym stopniu ze słowem gdzie. Gdzie jest Bóg? Gdzie jest Niebo? Gdzie są anioły?
To przyziemne pytania, pozbawione większego sensu.
— Więc uważa pan, że ta muzyka jest przejawem działania sił nadprzyrodzonych?
Profesor wzruszył ramionami.
— Szczerze mówiąc, nie wiem, co to jest. Słyszałem o dziwnych odgłosach albo
muzyce, występujących w opowieściach o duchach związanych z kulturą Zachodu. Z czymś
takim nigdy się nie zetknąłem. Odnajduję tu odległe podobieństwo do niektórych fragmentów [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • granada.xlx.pl
  •