[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Emma wybrała czekoladowo-brązową spódnicę i jasnoróżową koszulkę obie rze-
czy nieco wygniecione po podróży. Włożyła sandały i przejrzała się w ogromnym
lustrze. Blond włosy ułożyły się wygodnie wokół karku, a błękitne oczy lśniły.
73
TLR
Emma wyglądała na spokojną i zrelaksowaną tak też się czuła. A kogo obchodzi-
ły zagniecenia? Tylko ją samą, w końcu nikogo innego we Fuengiroli nie znała. Na
szczęście nie wybierała się na obiad w hotelu Four Seasons w Ballsbridge. Nałoży-
ła szminkę i tusz do rzęs, bardziej nie musiała się stroić. Zadowolona z siebie,
zamknęła drzwi i pobiegła korytarzem do windy.
Ulice były pełne ludzi, a sklepy otwierały się po skończonej sjeście. Emma szła
w stronę morza, zatrzymując się to tu, to tam, jakby coś przykuwało jej uwagę.
Najpierw zaciekawił ją park zabaw dla dzieci, z karuzelą, migającymi światłami i
wariacką muzyką. Za nim mieściła się duża rybna restauracja, w której ludzie
siedzieli przy długich stołach, jedząc, rozmawiając i śmiejąc się.
Miasto tętniło życiem i rozmaitymi dzwiękami, ale były to inne hałasy niż te,
do których Emma przywykła w Dublinie. Tutaj słychać było ludzi cieszących się
życiem, a nie znerwicowanych i wiecznie się gdzieś śpieszących. Emma miała
miesiąc, by pożyć tak, jak się jej podobało. To uczucie było niezwykle wyzwalają-
ce. Nie pamiętała, kiedy ostatnio zachowywała się tak swobodnie.
Do jej nozdrzy dobiegł zachęcający zapach jedzenia z restauracji, i zdała sobie
sprawę, że nie jadła nic od lunchu. W końcu znalazła mały bar, w którym poda-
wano owoce morza. Szyld głosił: Bodega winiarnia. Wszystkie stoliki na ze-
wnątrz były zajęte, Emma weszła więc do środka. Kelner pojawił się natychmiast i
wskazał stolik niedaleko baru. Zamówiła kalmary i półlitrową butelkę białego wi-
na. Kalmary były idealnie ugotowane, podsmażone na oliwie i czosnku, podane z
sałatką i pieczonymi ziemniakami.
Emma jadła i rozglądała się po sali. Restauracja była mała i wypełniona
ludzmi po brzegi. Część z nich zebrała się wokół baru, popijając tam drinki. Uwa-
gę Emmy zwrócił nagle jakiś głos dochodzący właśnie z tej grupy osób: mówił wy-
soki, młody mężczyzna z ciemnymi kręconymi włosami. W ożywiony sposób gawę-
dził z przyjaciółmi. Emma spróbowała rozpoznać akcent, który pochodził gdzieś z
zachodniej Irlandii, być może z Galway. Gdy tak przyglądała się mężczyznie, ten
nagle odwrócił się w jej stronę i uśmiechnął. Podświadomie odwzajemniła
uśmiech. Facet był całkiem przystojny. Emma poczuła lekki dreszcz podniecenia.
A gdyby się do niej odezwał? Co by zrobiła? Miło byłoby nawiązać niezobowiązują-
cy flirt z przystojnym mężczyzną już pierwszego wieczoru. Było w tym coś roman-
tycznego, jak historia miłosna z jakiejś powieści.
Chyba wino uderzyło mi do głowy pomyślała Emma. Jestem szanowaną
bizneswoman, a nie jakąś pokręconą nastolatką szukającą wakacyjnego roman-
su . Zamiast więc zachęcić nieznajomego, odwróciła głowę i wlepiła wzrok w ta-
lerz. To tylko jakiś obcy. We Fuengiroli pełno było takich facetów. W końcu miała
tu zostać przez miesiąc to dużo czasu, żeby przeżyć coś interesującego.
74
TLR
Rozdział 6
Niestety, Mark nie miał na lotnisku tyle szczęścia, co Emma. Ona mądrze
zrobiła, zabierając jedynie podręczny bagaż, on natomiast wziął wielką walizkę i
zestaw kijów golfowych, co oznaczało, że po przejściu przez kontrolę paszportową
musiał czekać przy taśmie na swój bagaż. Jakby tego mało, jego waliza przyjecha-
ła na końcu i Mark wychodził z lotniska z ostatnimi już pasażerami. A na dodatek
przed terminalem nie było żadnej taksówki.
Stał więc w cieniu budynku i próbował się pozbierać. W końcu jakaś taksów-
ka musiała przyjechać! Przecież do Malagi co chwila przylatywały samoloty z całej
Europy. A może powinien pojechać autobusem? Jednak agent biura podróży mó-
wił, że hotel, w którym miał mieszkać, był położony nieco na uboczu, więc auto-
bus pewnie tam nie dojeżdżał. Mark zdecydował, że poczeka na taksówkę.
Rozejrzał się dokoła. Mimo że dochodziła siódma wieczorem, wciąż było tu
ciepło. Obok wejścia na lotnisko dostrzegł dużą elektroniczną tablicę, na której
wyświetlały się data, godzina i temperatura: dwadzieścia sześć stopni. Czy w Du-
blinie kiedykolwiek było tak gorąco? Ciekawe, jak to jest w południe na Costa
zaniepokoił się Mark. Bez względu na pogodę, będzie to przyjemna odmiana. A
nad morzem z pewnością wieje miły wietrzyk.
Do tej chwili wszystko szło gładko. W Dublinie samolot nie złapał opóznienia i
odlecieli o czasie. Podróż trwała zaledwie dwie godziny. A firma została w dobrych
rękach. Podczas wyjazdu szefa Chambers Creative Artists miała być prowadzona
przez Teda Cunninghama, prężnego, trzydziestodwuletniego menedżera, który z
chęcią przejął wszystkie obowiązki. Na pewno opanuje sytuację myślał Mark i
będzie mógł udowodnić, jak bardzo jest dobry w tej pracy . Zresztą w hotelu miały
być stałe łącze internetowe i faks, więc mogli stale być w kontakcie. Gdyby pojawił
się jakiś problem, wiedzieli, gdzie znalezć szefa.
Mark wiedział, że podróż do Hiszpanii będzie dla niego swoistą próbą sił. Po
raz pierwszy wyjeżdżał na wakacje bez Margot. Ale już postanowił, że będzie się
nimi cieszył, przestanie się smucić i dręczyć żałobą. Przypomniał sobie słowa ojca
Michaela: Margot chciałaby, żebyś był szczęśliwy .
Mark planował spędzić tych kilka tygodni na wypoczynku. Chciał pograć tro-
chę w golfa i może ponurkować już w czasie studiów interesował go ten drugi
sport, a tutaj było dużo dobrych miejsc, żeby odnowić dawne pasje. Miał też za-
miar znalezć jakieś dobre restauracje. W czasie lotu czytał z zapałem kupiony na
lotnisku przewodnik, delektując się opowieściami o kulinarnych rozkoszach: do-
skonałych winach, szynkach, serach, wieprzowinie, świeżych warzywach i owo-
cach oraz doskonałych frutti di mare. Według przewodnika hiszpańskie owoce mo-
75
TLR
rza wymagały osobnego opracowania. Gdyby tylko Margot była tutaj razem z
nim... jakże by się bawili!
Potrząsnął głową, odganiając tę myśl, bo na horyzoncie pojawiła się taksówka,
która podjechała pod lotnisko. Kierowca wyskoczył, żeby otworzyć bagażnik, do
którego włożył walizkę Marka i jego kije golfowe. Mark wskoczył na tylne siedze-
nie.
Dokąd, seńor?
Do hotelu Sevilla. To w Caravajal.
Si, seńor.
Kierowca zapalił silnik i wrzucił wsteczny bieg, by odjechać. W tej samej chwi-
li z lotniska wprost w oślepiające słońce wybiegła wysoka, ciemnowłosa kobieta.
Tak jak Mark dzwigała wielką, ciężką walizkę. Rozejrzała się zdezorientowana, do-
strzegła taksówkę i zaczęła machać ręką, by ją wezwać. Mark nachylił się w stro-
nę kierowcy i popukał go w ramię:
Możemy zaczekać na tę panią, seńor.
Kierowca zdziwił się, ale zrobił, jak mu kazano. Kobieta podbiegła, zajrzała do
taksówki i ujrzawszy Marka na tylnym siedzeniu, jęła przepraszać:
Bardzo przepraszam, nie wiedziałam, że ta taksówka jest już zajęta.
Natychmiast rozpoznał akcent: Dublin. Dziewczyna miała ciemnobrązowe
oczy i ładne rysy. Wydała się Markowi bardzo atrakcyjna.
Nie ma sprawy powiedział. Dokąd pani jedzie?
Do Fuengiroli.
To chyba jedziemy w tę samą stronę. Proszę wsiadać.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]