[ Pobierz całość w formacie PDF ]

potu i krwi. Talia poderwała się i zaczęła się rozglądać, szukając czegoś, czym mogłaby
ogłuszyć Domenica, ale niczego nadającego się nie spostrzegła. Przywarła plecami do
ściany i z coraz większym przerażeniem obserwowała scenę, rozgrywającą się na jej
oczach.
- Już nigdy nie skrzywdzisz żadnej kobiety! - krzyknął Marco, wykręcając Dome-
nicowi rękę. - Nie waż się więcej zbliżyć do Talii!
- Ona się nie liczy i nigdy się nie liczyła. Niech je szlag trafi, te przeklęte Angielki!
Chociaż, kiedy poczułem jej cycki, zrozumiałem, jaki może być z niej pożytek...
Głuchy łomot zakończył nagle jego słowa. Domenico zakrztusił się, zacharczał, a
potem bezwładnie runął na ziemię.
Marco wyprostował się; twarz miał zalaną krwią od głębokiej rany na czole. Pa-
trzył przez chwilę na Talię, ciężko dysząc, a potem zapytał:
- Cara, nie jesteś ranna?
Pokręciła głową.
- Ty... ty... - wyjąkała.
Więcej nie zdążyła powiedzieć, bo Domenico nagle wstał i rzucił się z rykiem na
Marca. A gdy ten odskoczył na bok, przeleciał obok niego i z całej siły uderzył pochylo-
ną głową w kamienny słup. Kiedy się osuwał na ziemię, kamień zabarwiła gruba smuga
R
L
T
krwi. Tym razem już się nie podniósł. Zła czarownica zemściła się na mężczyznie, który
nienawidził wszystkich kobiet. A może tylko Angielek? Marco ukląkł przy nim i zbadał
mu puls.
- Scusa - mruknął, potrząsając głową.
Talia nareszcie odważyła się głębiej odetchnąć. Podbiegła do Marca i rzuciła mu
się w ramiona.
- Znalazłeś mnie! - wyszlochała, obsypując go pocałunkami.
- Znalazłem - szepnął, tuląc ją do siebie. Cofnął się i ująwszy w dłonie jej twarz,
przyjrzał się uważnie. - Widzę, że jesteś ranna.
- To drobiazg - powiedziała, całując wnętrze jego dłoni. - Liczy się tylko to, że je-
steśmy razem i nic nam nie grozi.
- Powinienem cię zabrać do domu, bella. Doktor musi cię natychmiast obejrzeć,
poza tym twoja siostra odchodzi od zmysłów. Tak jak ja wcześniej.
- Biedna Kal. - Talia nagle przypomniała sobie grozby Domenica i zdrętwiała z
przerażenia. - Psyche!
- Są bezpieczne, zapewniam cię, a teraz chodz. Trzeba zawiadomić tych, którzy cię
szukali.
Pokiwała głową i nagle napięcie opadło, i ogarnęło ją przerazliwe zmęczenie. Po-
czuła też, że cała drży. Marco zdjął płaszcz i staranie ją otulił, po czym wziął na ręce i
wyniósł z groty.
Talia chciała się obejrzeć.
- Nie, cara! - zaprotestował Marco. - Nie patrz i nigdy o tym nie myśl!
Marco zniósł Talię po kamienistej ścieżce. Wyczerpana, od razu zasnęła, z głową
na jego ramieniu. A choć żyła i była bezpieczna, w jego duszy nie było spokoju. Uważał
ją za najodważniejszą osobę, jaką spotkał. Nawet w obliczu niebezpieczeństwa nie wy-
rzekła się tego, w co wierzyła i co kochała. A on z każdym dniem kochał ją coraz bar-
dziej za to mężne serce i wojowniczego ducha. Kochał Talię miłością, w jakiej istnienie
dotąd nie wierzył. Pocałował ją delikatnie w czoło. Talia westchnęła i poruszyła się w
jego ramionach. Była jego aniołem - wiedział to od pierwszej chwili, kiedy ją zobaczył w
Santa Lucia, choć nie chciał się do tego przyznać.
R
L
T
Niestety, teraz przekonał się po raz kolejny, że miał rację, walcząc z tym uczuciem.
Gdyby nie jego słabość, Talia nie musiałaby przeżywać koszmaru. Kiedy zobaczył, jak
brutalnie traktuje ją Domenico de Lucca, ogarnęła go mordercza furia, ale i strach. Dla-
tego dla jej własnego bezpieczeństwa będzie musiał pozwolić jej odejść, tak jak to
wcześniej postanowił.
Byli już prawie u stóp wzgórza, kiedy zobaczył światło pochodni migoczące wśród
drzew. To ekipa poszukiwaczy czekała, aby zabrać Talię do jej bezpiecznego świata.
Pocałował ją po raz ostatni.
- Kocham cię, bella - wyszeptał.
R
L
T
Rozdział dwudziesty trzeci
- To nie do wiary! - wykrzyknęła Talia. - Jesteś pewna, Kal?
- Oczywiście - odparła Kaliope, troskliwie opatulając siostrę kołdrą. - Lord
Knowleton przyszedł tutaj z nią i wszystko mi wytłumaczył.
- Najwyrazniej lady Riverton minęła się z powołaniem. Z takimi zdolnościami ak-
torskimi mogła zrobić wielką karierę sceniczną! - Talia opadła na poduszki, oszołomiona
wiadomością, że lady Riverton przez cały czas pracowała dla Towarzystwa Miłośników
Antyku. Nawet w Santa Lucia. - Wstyd mi, że dałam się tak nabrać.
- Klio także - zauważyła Kaliope - a przecież ją niełatwo oszukać.
Talia roześmiała się.
- Nie tak jak mnie, naiwną gąskę?
- Co ty opowiadasz! Nie chcesz chyba powiedzieć, że nasi rodzice wychowali nas
na gąski?
- Nie, ale wydaje mi się, że czasami widzimy to, co chciałybyśmy widzieć.
- A kiedy już sobie wbijemy coś do głowy, to przepadło - uzupełniła Kaliope. -
Przez ten upór mój romans z Cameronem omal się nie skończył, zanim się w ogóle za-
czął.
- O tak, byłaby to rzeczywiście niepowetowana strata - przyznała Talia. - Przecież
jesteście stworzeni dla siebie.
- Może i tak, bo nikt inny nie mógłby z nami wytrzymać... - Kaliope urwała, a po-
tem, gładząc brzeg kołdry, zapytała: - Czy z tobą i hrabią di Fabrizzim też tak jest?
Talia zawahała się. Nie potrafiła powiedzieć, jak jest naprawdę. Uporczywe próby
przekształcenia udawanego narzeczeństwa w prawdziwe zakończyły się spektakularną
klęską. Mówiąc szczerze, nie wiedziała już, co ma robić. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • granada.xlx.pl
  •