[ Pobierz całość w formacie PDF ]

gdybym mu wszystko wyznała, byłabym tak samo bezbronna, jak on. I teraz już sama nie wiem,
co do niego czuję. Wiem tylko, że mnie zostawił i że jestem okropnie samotna i nieszczęśliwa.
Nie powiedziała tego na głos, ale nie było to konieczne.
- Tyle tylko, że sprawił, iż go pokochałaś - cicho szepnęła lady Webb.
Jane spojrzała na niągniewnie, ale nie mogła powstrzymać łez, które napłynęły jej do
oczu.
- Nienawidzę go - oznajmiła.
- Widzę - zgodziła się lady Webb, z lekkim uśmiechem. - Dlaczego? Możesz mi
powiedzieć?
228
- Jest nieczułym, aroganckim potworem - odparła Jane.
Lady Webb westchnęła.
- Mój Boże - powiedziała. - Naprawdę go kochasz. Nie wiem, czy się tym cieszyć, czy
martwić. Ale dość o tym. Przez cały dzień zastanawiałam się, co zrobić, żeby ci pomóc
zapomnieć o tym, co się wydarzyło. Przedstawię cię na dworze, Saro, a następnego dnia wydam
u siebie wielki bal na twoją cześć. Jestem przejęta jak mała dziewczynka. To będzie największe
wydarzenie sezonu. Jesteś sławna, co zresztą całkiem zrozumiałe. Zacznijmy przygotowania.
Kilka lat temu Jane marzyła o takim balu. Ale teraz mogła myśleć jedynie o tym, że
Jocelyn przyszedł z zimnąi wyniosłą miną, i że prawie zupełnie ją zlekceważył, a w końcu
obraził. Ile dni minęło, odkąd ukoń-czył jej portret, a potem otworzył przed nią serce i płakał, a
ona siedziała mu na kolanach?
Wydawało się, że od tamtej pory upłynęła cała wieczność.
Wydawało się, że byli zupełnie innymi ludzmi.
Nienawidziła go.
Sądziła też, że ból, jaki czuje w sercu, nigdy nie minie.
A potem nagle ogarnęła ją panika. Jej portret. Nie zabrała go ze sobą z domu.
Z domu?
Podczas sezonu towarzyskiego cały beau monde jezdził konno albo powozami, albo
przechadzał się po Hyde Parku póznym popołudniem. Wszyscy ciągnęli tu, by oglądać innych i
samemu się pokazać, żeby plotkować i być tematem plotek, prezentować i podglądać ostatnie
nowinki mody, flirtować.
Jane miała na sobie niebieską suknię, pelisę i prostą, słomkową budkę, zawiązaną pod
brodą szeroką niebieską wstążką. W ręku trzymała parasolkę w słomkowym kolorze, którą
pożyczyła jej lady Webb. Siedziała na wysokiej ławeczce w nowym karyklu lorda Ferdynanda
Du-dleya. Lord dzierżył lejce, rozmawiał z niąprzyjaznie i przedstawiał licznym osobom,
zbliżającym się do nich specjalnie po to, by poznać sławną lady Sarę Illingsworth, której historię
znów opowiadano sobie w salonach i klubach.
Była uśmiechnięta i szczęśliwa. Ostatecznie świeciło słońce, znajdowała się w
towarzystwie przystojnego, młodego dżentelmena, który starał się ją oczarować. Był też bardzo
podobny do brata, co jej wcale nie przeszkadzało.
229
Ale właśnie myśl o jego bracie nie pozwalała w pełni rozkoszować się przejażdżką. Mimo
iż w końcu przestała żyć w poczuciu stałego zagrożenia i wróciła do świata, do którego zawsze
należała, niemal pragnę-ła, by czas cofnął się o tydzień. O tej porze w zeszłym tygodniu byli
razem, on ją malował, ona wyszywała. Było im ze sobą dobrze. Między nimi rodziła się przyjazń.
A nawet miłość.
Wszystko to okazało się iluzją.
Książę Tresham - teraz nawet w myślach trudno jej było nazywać go Jocelynem - zbliżał się na
koniu do powozu lorda Ferdynanda. Towarzyszył mu wicehrabia Kimble. Książę miał zwykłą
ponurą, posępną i aroganckąminę. Dotknął szpicrutą ronda kapelusza, skłonił głowę i rzucił
 dzień dobry . Wicehrabia uśmiechnął się, uniósł jej dłoń do ust i przez kilka minut zabawiał ją
rozmową Przez ten czas książę wpatrywał się w nią ponuro.
Jane śmiała się, kręciła parasolką, prowadziła konwersację. Zgodziła się nazajutrz odbyć
przejażdżkę po parku z lordem Kimble. Pożegnali się. Jane, chociaż się uśmiechała wesoło,
walczyła z uczuciem ucisku w gardle i nieznośnym bólem w piersiach.
Ale nie miała czasu roztrząsać tego, co się wydarzyło. Musiała słuchać, co do niej mówi
lord Ferdynand, i rozmawiać z innymi. Kilka minut po odjezdzie Jocelyna pojawiła się lady
Heyward w powozie i przedstawiła Jane swej teściowej.
- Nie mogę się doczekać balu u lady Webb, na którym pani zadebiutuje - powiedziała. -
Dziś otrzymaliśmy zaproszenie. Przypuszczam, że Heyward będzie mi towarzyszył, co nieczęsto
mu się zdarza, bo bale go nużą. Czy może to sobie pani wyobrazić, lady Saro, nudzić się tańcem?
Ferdie, nie musisz tak okropnie przewracać oczami. Nie rozmawiam z tobą. Wszyscy wiedzą że
wolisz się bić niż tańczyć. Nawet sobie nie wyobrażasz, jakich przedwczoraj dostałam palpitacji
serca na wieść o tym, że ty i Tresham walczyliście z trzema braćmi Forbesami. Chociaż - jak już
powiedziałam Treshamowi - zwycięstwo byłoby jeszcze słodsze, gdybyście stawili czoło
wszystkim pięciu. Nie wiem, dlaczego dwaj pozostali spokojnie przyglądali się, jak ich bracia
dostają cięgi.
- Angie, zamilknij - poradził jej lord Ferdynand.
Ale Jane odwróciła się gwałtownie, by spojrzeć na niego.
- Pan i jego książęca mość walczyliście dwa dni temu? - spytała. - Na pistolety? I
zabiliście trzech przeciwników?
- Na pięści, proszę pani. - Był wyraznie zmieszany. - Dwóch straciło przytomność,
230
trzeciemu złamaliśmy nos. Byłoby rzeczą niehonoro-wą dalej go bić, kiedy leżał na ziemi. Angie,
nie powinnaś mówić o takich rzeczach w obecności pań.
Lady Heyward wzniosła oczy do nieba.
- Nie jest też zbyt przyjemne leżeć nocami i nie móc zmrużyć oka z nerwów, ponieważ
Tresham ma się spotkać z dwoma pozostałymi braćmi - oświadczyła. - Tym razem użyją
pistoletów, a książę niechybnie zginie. Chociaż moim zdaniem pięknie postąpił, godząc się na
pojedynek z nimi w dwa kolejne ranki. Nigdy nie słyszałam o czymś takim. Można mieć tylko
nadzieję, że przeżyje pierwszy pojedynek, by móc stawić się na drugi.
Jane poczuła, jak cała krew odpływa jej do nóg. Zrobiło jej się zimno i słabo.
- Angie, to męskie sprawy - uciął ostro lord Ferdynand. - Jeśli nie masz lepszego tematu
do rozmowy, proponuję, żebyś zabrała do domu tego ptaszka, który przysiadł na rondzie twojego
kapelusza, i dała mu jeść, nim padnie z głodu. I przy okazji podlej te wszystkie kwiaty. Nie
rozumiem, jak możesz unieść na głowie cały ten kram. Do widzenia pani - ukłonił się do starszej
lady Heyward, dotykając cylindra, i cmoknął na konie.
Jane czuła, że za chwilę zemdleje. Miała w uszach denerwujący szum i mrowienie w
dłoniach.
- Jego książęca mość ma stoczyć kolejny pojedynek? - spytała. - A właściwie dwa?
- Lady Saro, proszę sobie nie zaprzątać główki - powiedział wesoło lord Ferdynand. -
Chciałbym, żeby pozwolił mi walczyć z jednym z nich, bo przecież to mnie próbowano zabić.
Ale on stanowczo się nie zgadza, a jak Tresham coś postanowi, nie ma siły, by go od tego
odwieść.
- Och, cóż za skończony głupiec! - krzyknęła Jane. Gniew sprawił, że krew znów zaczęła
krążyć jej w żyłach. - A wszystko to w imię honoru!
Lord Ferdynand w sposób uroczy, ale zdecydowany zmienił temat.
Nie jeden, a dwa pojedynki, myślała Jane. W dwa kolejne ranki. Przecież to niemal
pewna śmierć, dwa razy mniejsze szanse przeżycia niż zwykle.
I dobrze mu tak, pomyślała z furią.
Ale jak będzie mogła potem żyć? [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • granada.xlx.pl
  •