[ Pobierz całość w formacie PDF ]
niewątpliwie cholernie skomplikowałoby wszystkim życie.
- Na pewno by napisała - powiedział Cole.
- Raczej tak - przyznał tępo Turek, nie był jednak przekonany.
- Musimy się odstawić na dzisiejszy wieczór. Ben ma przywiezć tę swoją elegantkę.
- Już się śpieszę - mruknął Turek z południowym akcentem. - Rozumiem, że wpuścimy
Taggarta i Cherry do domu, żeby mogli z nią zatańczyć z tej okazji.
- Jeśli wpuścimy tych dwoje do domu, nie będzie żadnej okazji.
- Ja tylko tak, szefie. Bierzemy się do roboty? - Spojrzał na Cole'a. - Oczywiście, jeśli
możesz wygodnie siedzieć.
- Odczep się! - Cole wybuchnął śmiechem. Turek ruszył pierwszy, zadowolony, że
przynajmniej Cole sprawia wrażenie szczęśliwego. Starał się nie myśleć więcej o Katy. Bał się, że
oszaleje.
Poranek w Chicago był zimny i przykry. Katy leżała w szpitalnym łóżku z szeroko
otwartymi oczami, ale sprawiała wrażenie, jakby nie widziała nic dookoła i nie słyszała, co się do
niej mówi. Wyszła już z szoku, wciąż jednak nie radziła sobie ze swą psychiką.
Ciało Danny'ego przejął koroner. Jednocześnie ambulans zabrał Mamę Marlone, na
przemian histerycznie wrzeszczącą i wykrzykującą przekleństwa pod adresem człowieka, który z
zimną krwią zabił jej chłopca. Blake'a Wardella policja zatrzymała, zanim miał okazję spróbować
porozmawiać z Katy albo choćby coś wyjaśnić. Tymczasem dwaj pracownicy kostnicy zabrali
ciało denata, wymieniając między sobą uwagi na temat oczywistego trójkąta, który doprowadził
do tragedii.
- Dobrze się żyje tym gangsterom - mówili. - Degeneraci. A dziewucha Marlone'a musi być
gorąca. - Kiedy przyjechali, Katy znajdowała się w dziwnym stanie. Leżała na łóżku z otwartymi
oczami, ale nieruchomo, bez świadomości tego, co się dzieje dookoła.
Lekarze stwierdzili szok. Katy nie zdawała sobie sprawy z niczego. Widocznie to, jak
traktował ją Danny, i okoliczności jego śmierci musiały zmącić jej umysł. Zgodnie uważano, że
najprawdopodobniej trzeba będzie odesłać ją do zakładu. Najpierw jednak należało zawiadomić
rodzinę. To spowodowało prawdziwe zamieszanie, okazało się bowiem, że nikt nie wie kogo ani
gdzie szukać, a tymczasem matce ofiary trzeba było podać silne środki uspokajające. W ten
sposób jedynym potencjalnym zródłem informacji pozostał Blake Wardell. Postanowiono wysłać
kogoś do miejskiego więzienia, żeby go przesłuchał. Wardell na pewno wiedział, gdzie mieszka
rodzina dziewczyny.
Wszystko to trwało wiele godzin. Tymczasem w Spanish Flats Marion i Lacy ubierały się
na przyjęcie, na które zaproszono wszystkich sąsiadów.
13
Ranczo w Spanish Flats nigdy nie wyglądało tak elegancko, pomyślała z dumą Lacy,
taksując wyniki swojej pracy. Obszerny ganek przyozdobiono chińskimi lampionami, podobnie
jak salon. W jadalni urządzono bufet na długim stole. Przykryto go nieskazitelnie białym lnia-
nym obrusem, ozdobionym jesiennymi liśćmi. Na stole stały srebrne tace pełne jedzenia,
najlepsza porcelana Lacy oraz kryształowo - srebrna misa na poncz i malutkie kryształowe
filiżanki. Przy tej liczbie zaproszonych przyjaciół i sąsiadów bufet stanowił jedyne możliwe
rozwiązanie. Nie starczyłoby stołów i krzeseł, by podać normalny obiad.
W salonie ustawiono gramofon i usunięto dywany, - żeby odsłonić parkiet do tańca.
Wieczór zapowiadał się bardzo uroczyście. Dom może był stary, ale z klasą. Lacy żywiła nadzieję,
że przyjaciele Bena z San Antonio nie będą zadzierać nosa. Modliła się, żeby tak było. Nie miała
kompleksów, ale lękała się przykrej sytuacji.
Lacy ubrała się w suknię prosto z Paryża. Szata układała się uwodzicielsko na jej
smukłych okrągłościach i opadała aż do kostek. Długość stanowiła ustępstwo wobec konwencji
panującej na wsi. Do sukni włożyła szare pantofle z klamrami oraz diamentowy komplet:
naszyjnik i bransoletkę, należące kiedyś do ciotecznej babki. Wyglądała w tym wszystkim nie
tylko ładnie, ale i szykownie. Był to świadomy wybór. Zabezpieczyła się na wypadek, gdyby
przyszła żona Bena chciała jednak potraktować prowincjuszy z góry.
Marion miała suknię gołębioszarą. Siwe włosy zebrała w koczek. Z uśmiechem
rozmawiała z żonami ranczerów, które miały pomagać w podawaniu potraw.
Nawet Cole był jak spod igły. Lacy aprobująco przyjrzała się jego ciemnemu garniturowi i
śnieżnobiałej koszuli z muszką. Wyglądał nie tylko elegancko, lecz również seksownie. Nie
wiedziała, czy ośmieli się mu to powiedzieć.
Obok Turek komentował z kwaśną miną obowiązek odstawienia się na wieczór, mimo
że prezentował się całkiem przystojnie w szarym garniturze z krawatem. Jasną karnacją i blond
włosami wyraznie kontrastował z Cole'em.
- W razie gdyby któryś z przybyłych dżentelmentów za bardzo na panią spoglądał, pani
Whitehall, proszę mu wspomnieć, że właśnie wyczyściłem pistolet - oznajmił Cole, przyłączając
się do domowników.
Zarumieniła się. Zobaczyła go dopiero przed chwilą. Z rana wcześnie wyszedł do pracy na
ranczu, a kiedy wrócił do domu, by się odświeżyć, była w kuchni, choć już przebrana w
wieczorowy strój. Widząc jej minę, Cole szeroko się uśmiechnął. Sam też czuł się trochę zakło-
potany, ale postanowił tego nie okazywać. Raz po raz wracały do niego zmysłowe wspomnienia z
nocy.
- Obaj wyglądacie wspaniale - powiedziała Lacy z uśmiechem, patrząc na Turka.
- Do pięt ci nie dorastamy, maleńka - powiedział cicho Cole. - Może lepiej wyciągnę
pistolet na wierzch...
Przysunęła się do niego i pewnym ruchem wzięła go pod ramię.
- Trzymaj mnie tutaj, to nie będzie ci potrzebny - szepnęła, ocierając się policzkiem o jego
klatkę piersiową.
- Chyba tak zrobię - odpowiedział. Turek zorientował się, że nic tu po nim.
- Pójdę na dwór zobaczyć, jak się piecze wołowina na rożnie - zaproponował. Zawahał się
jednak. - Przypuszczam, że Katy z mężem nie przyjadą.
- Uznałem, że lepiej ich nie zapraszać - wyjaśnił Cole. - Ben niepokoił się, że jego
[ Pobierz całość w formacie PDF ]