[ Pobierz całość w formacie PDF ]

reszty życia wpatrzony w zad muła. To nie dla mnie. Oszalałbym, gdybym musiał tu
siedzieć i doglądać zbiorów.
- Ale co będziesz robić, jeśli sprzedasz farmę? Gdzie będziesz mieszkał?
- Jeszcze nie wiem. - Poklepał klacz po szyi. - Ta dama wciąż nie ma rywali. Mógłbym
pojechać do Kansas albo do Missouri, gdzieś, gdzie nikt o niej nie słyszał i zgłosić ją do
wyścigu.
242
Sorrel popatrzyła na niego z uwagą.
- Wiem, czemu chcesz wyjechać. Przede mną nie musisz udawać. To przez mojego
ojca, prawda? Myślisz, że kiedy wróci, będzie chciał cię zabić, tak jak zabił twojego ojca.
- Ja nie myślę, ja to wiem.
Miał swoje plany względem Blade'a. Bardzo długo zastanawiał się nad sposobem
pomszczenia śmierci ojca. Właściwie to cieszył się, że Blade wówczas nie zginął. Taka
śmierć byłaby dla niego zbyt szybka i zbyt prosta. Doskonale pamiętał te wszystkie lata,
które ojciec spędził na czekaniu i zastanawianiu się, kiedy Blade go zaatakuje. Zżerało to
Kippa niczym rak. Przydałoby się, gdyby Blade również musiał tak czekać i zastanawiać
się. Nadejdzie jednak dzień zemsty, a wówczas zabije go z zimną krwią, tak jak on zabił
Kippa. Ale to on wybierze ten dzień, nie Blade.
- Nie ma to jednak nic wspólnego z moim wyjazdem - powiedział głośno. - Twój ojciec
nie może mnie wypędzić. Jeszcze tu wrócę, nie obawiaj się. Najpierw jednak muszę
zdobyć trochę pieniędzy.
- Nie zależy mi na tym, czy masz pieniądze. Wybuchnął śmiechem.
- Ale mnie zależy. Uważaj na siebie, Sorrel, i noś medalion.
Wskoczył na siodło, pomachał jej ręką i ruszył podjazdem ku Traktowi Teksańskiemu.
Czuł się wybornie. Rozpierało go wewnętrzne zadowolenie.
Na widok rozciągającej się przed nimi drogi, klacz niecierpliwie szarpnęła za wędzidło.
- Miałabyś ochotę pobiegać, co? - zachichotał Alex i popuścił wodze. Klacz ruszyła jak
wiatr.
Po przebiegnięciu dwóch kilometrów uniosła łeb i zastrzygła uszami. Przed nimi wznosiła
się chmura pyłu. Alex przyglądał się jej z ciekawością i po chwili usłyszał miarowe
dudnienie. Początkowo sądził, że to pociąg z zaopatrzeniem, a potem do jego uszu
dobiegło porykiwanie krów. Ktoś pędził stado bydła. Północne rynki znowu stanęły
otworem.
Przejechał jeszcze pół kilometra i zobaczył jadących na czele stada poganiaczy. Usunął
się z drogi i obserwował przepływającą obok rzekę rogów.
Jeden z kowbojów odłączył się od pozostałych dwóch i pocwałował drogą. Jednak
Aleksa bardziej interesowało stado. Powoli powstawał w jego głowie plan. W Kansas
City, Sedalii czy Saint Louis za sztukę bydła płacono od dwudziestu do trzydziestu
dolarów. To morze mięsa warte było fortunę.
243
Przy granicy z Kansas pozbawieni skrupułów handlarze zapłacą za sztukę osiemnaście
dolarów i nie będą o nic pytać. Pod koniec wojny kradzieże bydła i sprzedawanie go
187
pośrednikom w Kansas należały do niezwykle lukratywnych przedsięwzięć, a władze
stanowe patrzyły na to przez palce. Z tego, co słyszał, ten proceder trwał nadal. Można
było na nim bardzo dobrze zarobić. Poza tym przecież i tak wybierał się do Kansas.
Susannah wyrwała ostatnią kolbę kukurydzy i pospieszyła do domu. Na oczyszczenie jej
będzie czas wieczorem, kiedy upał zelżeje. Teraz marzyła jedynie o kąpieli i zmianie
ubrania. Brzegiem fartucha otarła twarz i szyję. Starała się nie myśleć o tym, że praca
poszłaby szybciej, gdyby Sorrel nie pobiegła do Aleksa, a po jego odjezdzie wróciła jej
pomóc. Czternaście lat to trudny wiek.
Spojrzała na podjazd i dostrzegła zbliżającego się jezdzca.
- Mamy dziś szczęście do gości - mruknęła półgłosem. Drgające powietrze zamazywało
obraz konia i jezdzca. Nagle usłyszała gwizdanie i zatrzymała się.
Koń ruszył galopem. Stała nieruchomo, bezwiednie wstrzymując oddech i czekając, aż
obraz zniknie lub stanie się wyrazniejszy. Nagle wszystkie wątpliwości zniknęły. To był
Rans.
Rzuciła się biegiem w jego stronę. Zeskoczył z siodła, chwycił ją w objęcia, okręcił dokoła
i zgniótł jej usta w szalonym pocałunku. Kiedy w końcu dotknęła stopami ziemi, objęła go
za szyję i zaczęła całować z namiętną zachłannością.
W końcu musieli oderwać się od siebie dla zaczerpnięcia oddechu, lecz jej wciąż było
mało. Chciwie przesuwała dłońmi po jego twarzy i włosach, pieściła wargami policzki i
szyję. Pachniał kurzem, potem i bydłem, lecz dla niej był to najwspanialszy zapach na
świecie.
- Jesteś nareszcie - wyszeptała schrypniętym głosem tuż przy jego twarzy. - Zaczęłam
już wątpić, że kiedykolwiek cię zobaczę.
- Nie dostałaś mojego listu?
Pieścił jej plecy niecierpliwymi dłońmi.
- Ten, w którym napisałeś, że twój ojciec ma kłopoty i wracasz do domu? - Był to jedyny
list, który od niego dostała.
- Tak.
- To było w zeszłym roku, tuż po zakończeniu wojny.
- Chyba tak. Tyle się zdarzyło, że straciłem poczucie czasu. - Dotknął wargami jej czoła.
- Musieliśmy sprzedać ranczo z powodu nieza-
244
płaconych podatków. Wkrótce potem zmarł mój ojciec. Myślę, że utrata ziemi go zabiła.
- Przykro mi - szepnęła.
- Boże, jakja za tobą tęskniłem. - Przytulił ją mocniej.
- Ja za tobą też. Ale jesteś i nic się już nie liczy.
- Nie mogę zostać - powiedział. - Pędzę stado do Iowy. Wrócę dopiero pod koniec
listopada lub na początku grudnia. Wygląda na to, że wciąż proszę cię, byś na mnie
czekała. Zaczekasz?
- Nie rozumiem, czemu w ogóle o to pytasz. Wiesz, że tak. Ponownie przywarł do jej
warg.
28
Grand Vievc Grudzień 1866
188
oknami salonu wirowały białe płatki, połyskując w promieniach słońca. Wiatr zdmuchiwał
je z okrytych białym puchem drzew. Diana obserwowała ich taniec, starając się zdusić w
sobie uczucie zazdrości.
- Może wznieślibyśmy toast za narzeczonych.
Propozycja Jeda Parmelee spotkała się z powszechnym aplauzem.
Diana westchnęła i odwróciła się do zgromadzonych w salonie, unosząc w górę kieliszek [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • granada.xlx.pl
  •