[ Pobierz całość w formacie PDF ]

życie nagle stanęło na głowie? Przejdzie mi to, że bezczelny długowłosy, ubrany w jedwabne
pończochy, grający na skrzypcach drań nie ma nic lepszego do roboty, jak tylko bez przerwy mną
komenderować, chociaż właśnie uratowałam mu jego zasrane życie? Oświadczam ci, że mam
wszelkie powody do tego, żeby się teraz porzygać! I jeśli cię to ciekawi, jesteś jednym z tych
powodów! Rzygać mi się chce!
No dobra, ostatnie zdanie może i trochę wykrzyczałam, ale niezbyt głośno. Nagle zorientowałam
się, jak dobrze było wyrzucić z siebie to wszystko. Po raz pierwszy tego dnia poczułam się naprawdę
wolna i przestało mnie mdlić.
Gideon patrzył na mnie kompletnie zaskoczony. Gdyby nie to, że byłam całkowicie załamana,
pewnie bym się roześmiała. Ha! Wreszcie najwyrazniej jemu też odebrało mowę!
- A teraz chcę do domu - zakończyłam, by z jak największą godnością ukoronować swoje
zwycięstwo.
Niestety, tak do końca mi się to nie udało, bo na myśl o rodzinie usta nagle zaczęły mi drżeć i
poczułam, jak do oczu napływają mi łzy.
Cholera, cholera, cholera!
- Już dobrze - powiedział Gideon.
Jego zaskakująco łagodny ton obrócił wniwecz moje opanowanie. Azy pociekły mi z oczu i nie
mogłam nic na to poradzić.
- Hej, Gwendolyn. Przykro mi. - Gideon podszedł do mnie całkiem blisko, chwycił mnie za
ramiona i przyciągnął do siebie.
- Co za idiota ze mnie, nie pomyślałem, jakie to musi dla ciebie być trudne - wymamrotał gdzieś na
ukos od mojego ucha.
196
- A przecież jeszcze pamiętam, jakie to by!o dziwne uczucie, kiedy pierwszy raz przeskoczyłem w
czasie. Mimo nauki fech-tunku. Nie mówiąc o lekcjach gry na altówce...
Pogładzi! moje włosy. Chlipnęłam jeszcze głośniej.
- Nie płacz - powiedział bezradnie. - Wszystko będzie dobrze.
Ale nic nie było dobrze. Wszystko było straszne. Ta dzika pogoń dziś w nocy, kiedy wzięto mnie
za złodziejkę, koszmarne oczy Rakoczego, hrabia z tym jego głosem zimnym jak lód i dłonią
ściskającą moje gardło i wreszcie biedny Wilbour, i ten człowiek, któremu zadałam cios w plecy. Nie
mówiąc o tym, że nie umiałam powiedzieć Gideonowi, co o tym myślę, i nie wybuchnąć przy tym
płaczem, tak żeby nie musiał mnie pocieszać.
Wyrwałam mu się.
O niebiosa, gdzie się podział mój szacunek do samej siebie?
Zmieszana otarłam sobie dłonią twarz.- Chcesz chusteczkę? - zapytał i z uśmiechem wyjął z kieszeni
haftowaną chusteczkę w kolorze cytryny. - W czasach rokoko niestety nie było jeszcze chusteczek
higienicznych. Potraktuj ją jako prezent.
Wyciągałam właśnie po nią rękę, kiedy obok nas zatrzymała się czarna limuzyna.
W środku czekał na nas pan George, z łysiną całą pokrytą drobniutkimi kropelkami potu, i
na jego widok myśli krążące swobodnie w mojej głowie uspokoiły się nieco. Pozostało jedy-
nie śmiertelne zmęczenie.
- Omal nie umarliśmy ze strachu - powiedział pan George. - Och, mój Boże, Gideonie, co ci się
stało w rękę? Ty krwawisz! A Gwendolyn jest kompletnie wykończona. Jest ranna?
- Tylko wyczerpana - rzekł krótko Gideon. - Zawieziemy ją do domu.
- Ależ to niemożliwe. Musimy was oboje zbadać i trzeba jak najszybciej opatrzyć twoją ranę.
- Już dawno przestała krwawić, to tylko zadrapanie, naprawdę. Gwendolyn chce wrócić do domu.
- Może jej elapsja nie trwała wystarczająco długo. Przecież jutro musi iść do szkoły i...
- Panie George. - Głos Gideona przybrał tak dobrze mi znany arogancki ton, ale tym razem nie był
on skierowany do mnie. - Nie było jej przez trzy godziny, to dość na następne osiemnaście godzin.
197
- Prawdopodobnie dość - zgodził się pan George. - Ale to wbrew zasadom, a poza tym musimy się
dowiedzieć, czy...
- Panie George!
Dał za wygraną, obrócił się i zastukał w okno szoferki. Szyba z szelestem spłynęła w dół.
- Proszę skręcić w prawo, w Berkeley Street - powiedział. -Nadłożymy trochę drogi. Bourdon
Place, numer 81.
Gdy auto wtoczyło się w Berkeley Street, odetchnęłam z ulgą. Mogłam wrócić do domu. Do
mamy.
Pan George przygląda! mi się z powagą. Miał wzrok pełen współczucia, jakby jeszcze nigdy nie
widział nic tak pożałowania godnego jakja.
- Na miłość boską, co się wydarzyło?
Ciągle jeszcze zmęczenie ciążyło mi niczym ołów.
- Trzech mężczyzn napadło na nasz powóz w Hyde Parku -wyjaśnił Gideon. - Woznica został
zastrzelony.
- O mój Boże - powiedział pan George. - Wprawdzie nic nie rozumiem, ale to ma sens.
- Co takiego?
- Tak napisano w Kronikach. Data 14 września 1782 roku. Strażnika drugiego stopnia, Jamesa
Wilboura, znaleziono martwego w Hyde Parku. Kula wyrwała mu pół twarzy. Nigdy się nie
dowiedziano, kto to uczynił.
- Teraz już wiemy - rzekł ponuro Gideon. - To znaczy wiem, jak wyglądał morderca, ale nie znam
jego nazwiska.
- A ja go zabiłam - powiedziałam tępo.
- Co?
- Wbiła zabójcy Wilboura szpadę w plecy - wyjaśnił Gideon. - Ale czy go faktycznie zabiła, nie
wiemy.
Niebieskie oczy pana George'a zrobiły się okrągłe jak monety.
- Co zrobiła?!
198
- Było dwóch na jednego - mruknęłam. - Przecież nie mogłam spokojnie się temu przyglądać.
- Było trzech na jednego - poprawił mnie Gideon. - I jednego z nich zdążyłem już załatwić.
Mówiłem ci, że masz zostać w powozie, obojętnie, co się będzie działo.
- Nie wyglądało na to, żebyś miał jeszcze długo wytrzymać -powiedziałam, nie patrząc na niego.
Gideon milczał, a pan George patrzył to na Gideona, to na mnie i potrząsał głową.
- Cóż za katastrofa! Twoja matka mnie zabije, Gwendolyn! To miała być całkiem bezpieczna
akcja. Rozmowa z hrabią, w tym samym domu, bez żadnego ryzyka. Ani przez sekundę nie miało ci
grozić niebezpieczeństwo. A zamiast tego przejechaliście przez pól miasta i daliście się napaść
rozbójnikom... Gideon, na miłość boską, coś ty sobie wyobrażał?
- Poszłoby zupełnie gładko, gdyby ktoś nas nie zdradził. - Gideon mówił wzburzonym tonem. -
Ktoś musiał wiedzieć o naszej wizycie. Ktoś, kto zdołał nakłonić Wilboura do tego, żeby zawiózł nas
na ustalone miejsce w Hyde Parku.
- Ale dlaczego ktoś chciałby was zabić? I kto mógł wiedzieć o waszej wizycie właśnie tego dnia?
Przecież to nie ma sensu. -pan George zagryzł dolną wargę. - No, to jesteśmy.
Spojrzałam w górę. Tak, tu był nasz dom, z oknami rozjarzonymi światłem. Gdzieś tam w środku
czekała na mnie mama.
1moje łóżko.
- Dziękuję - powiedział Gideon. Odwróciłam się w jego stronę.
- Za co?
- Być może... być może rzeczywiście już długo bym nie wytrzymał. - Krzywy grymas przemknął
mu przez twarz. - Myślę, że faktycznie uratowałaś moje zasrane życie.
Och! Nie miałam pojęcia, co powiedzieć. Mogłam się tylko na niego gapić. Zauważyłam, że dolna
warga znowu zaczęła mi drżeć.
Gideon szybciutko wyciągnął koronkową chusteczkę. Tym razem ją wzięłam.
- Najlepiej wytrzyj sobie twarz, bo twoja mama mogłaby zauważyć, że płakałaś - powiedział.
Miało mnie to rozśmieszyć, ale w tamtej chwili było to niemożliwe. Przynajmniej jednak nie
rozryczałam się po raz kolejny.
199
Kierowca otworzył drzwi samochodu i pan George wysiadł.
- Odprowadzę ją do drzwi, Gideonie, to potrwa tylko chwilę.
- Dobranoc - wydusiłam z siebie. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • granada.xlx.pl
  •