[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Jednak przypomniawszy sobie, jak Giną skarciła go za
oschłość wobec dzieci, postanowił, że choć ten jeden raz
zerwie z tradycjÄ….
Była cudowna. Nie pamiętał już, czy kiedykolwiek
wcześniej to zauważył. Oczywiście, kiedy się urodziła,
czul, jak pierś ściska mu niewysłowiony, a jednocześnie
niebiański ból.
Kiedy pierwszy raz wziął ją na ręce, wypełniało go
szczęście.
Ale jednocześnie nie pamiętał, kiedy ostatni raz widział
jej drobne ciałko zagubione w ogromie ozdobionego bal
dachimem łoża, w którym sypiała. Teraz główkę położy
ła na poduszce, a otulające ją koce sięgały podbródka. Peł
ne wyrazu niebieskie oczy dziewczynki wypełniały się
zdziwionym zachwytem, gdy uważnie słuchała opowieści
Giny o indiańskiej dziewczynie imieniem Serena, rozmi
łowanej w mężczyznie, który jej nie kochał.
Noel, równie zafascynowany, siedział na okrywającym
łoże kocu, opierając się plecami o rzezbiony zagłówek.
Giną przysiadła na brzegu materaca, a opowiadając baśń,
w której podstępna ryba rzuciła czar i zamieniła dziewczy
nę w rusałkę, bez przerwy dotykała dzieci. Muskała włosy
Millicent, gładziła główkę Noela. Z każdym jej gestem oczy
dzieci łagodniały, a ich usta uśmiechały się coraz szerzej.
Stojąc u stóp łoża i patrząc na tę scenę, Devon czuł się
jak intruz, jak ktoś obcy. Nie miał nawet pojęcia, jak wy
gląda wieczorny rytuał układania dzieci do snu.
Devon pewien był, że opowiadanie bajek nie należało
do wieczornego rytuału, gdyż pani Tavers zaprotestowa
Å‚a przeciwko takiemu rozpieszczaniu dzieci i odwlekaniu
pory zasypiania.
- Są tak krótko dziećmi, pani Tavers. Aż żal byłoby ich
nie rozpieszczać - odparła Giną.
Najwyrazniej było to jeszcze jedno prawo, jakie nowa
hrabina zamierzała zaprowadzić w jego domu. Devon nie
mógł jednak zdobyć się na protest, zwłaszcza w sytuacji,
gdy dzieci zareagowały z taką radością.
Baśń zakończyła się zdradą, a łzy dziewczyny popłynęły jed
ną z teksaskich rzek. W głosie Giny Devon zauważył nutę
smutku. Ale oczy dzieci wyrażały zdumienie, że ryba nie tyl
ko mogła zamienić w czasie pełni księżyca kobietę w rusałkę,
lecz sprawić również, by pokochał ją umiłowany mężczyzna.
- Tato, czy to możliwe? - spytała Millicent, szeroko
otwierajÄ…c oczy.
- To rzeczywiście zdumiewające - odparł Devon.
- To znaczy, że to nieprawda? - zainteresował się Noel.
Giną spojrzała na Devona, tak że w końcu nie był już pe
wien, czy bardziej nie chciał rozczarować dzieci, czy Giny.
- To legenda, Noelu - odparł cicho. - A wszystkie le
gendy kryjÄ… w sobie ziarno prawdy.
Wdzięczność złagodziła rysy twarzy Giny w podobny
sposób, w jaki uczyniło to wcześniej popołudniowe słoń
ce. Devon, od dawna zaabsorbowany swym wielkim ce
lem, poszukiwaniem środków dla poprawienia sytuacji
Huntingdon, dopiero teraz zaczął uświadamiać sobie, jak
bardzo nie doceniał wagi takich drobiazgów.
Giną pochyliła się i ucałowała dziewczynkę w czoło.
- Dobranoc, Millicent.
Twarz małej rozjaśniła się radością, a Devon poczuł na
głe ukłucie żalu. Pewien był, że pani Tavers nie całowała
jego córeczki przed snem. Dziewczynka miała zaledwie
dwa lata, gdy umarła jej matka. Czy mogła pamiętać jej
czułe pocałunki?
Przeszukał wszystkie zakamarki pamięci, lecz nie mógł
znalezć tam ani jednego obrazu Margaret całującej córkę.
A już na pewno odkąd Millicent wyrosła z kołyski.
Giną wstała i odsunęła się, jakby chciała zwolnić mu
miejsce. Devon nie zamierzał przyznawać się, że nie cało
wał córki co najmniej od śmierci Margaret.
Sztywno podszedł do wezgłowia łoża i lekko się pochy
lił. Millicent zarzuciła mu na szyję drobne ramionka, ścis
kając go tak, jakby był jej ulubioną lalką.
- Dobranoc, tato - słodko wyszeptała mu do ucha.
Zcisnęło go w gardle, gdy mocno objął małą i poczuł
delikatny zapach jej ciałka.
- Dobranoc, kotku.
Uwolnił się z jej objęć i wyprostował, otulając dziew
czynkę kocami. Zupełnie niespodziewanie mrugnął do
niej i dotknÄ…Å‚ palcem jej noska.
Odwracając się, zobaczył surową twarz pani Tavers.
Zrobiło mu się przykro, że te ostre rysy będą ostatnią rze
czą, jaką jego córka zobaczy przed zaśnięciem.
- Pani Tavers, proszę zostać z Millicent, dopóki nie zaśnie.
- Oczywiście, milordzie.
Dopiero wtedy zorientował się, że Giną i Noel wymknę
li się już z pokoju. Jeszcze raz spojrzał na córkę. Migotliwy
blask nocnej lampki rozświetlał jej delikatną twarzyczkę.
Mała odziedziczyła po nim oczy i włosy, lecz całą resztę
subtelnych rysów miała po matce.
Kiedy Millicent była jeszcze niemowlęciem, Devon spędzał
całe godziny, przyglądając się, jak śpi. Była dla niego prawdzi
wym skarbem. Kochał oboje swoich dzieci, lecz ta drobna
[ Pobierz całość w formacie PDF ]