[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Meksyku.
Patrzcie Colorado wydobył na światło słoneczne lśniącą broszę.
Roger Drake miał nosa. Wiedział, co zabierać. Co chcecie z tym uczynić?
zwrócił się do nas. Nie będziecie chyba odwozić wszystkiego do Doliny
Zmierci. Nie pora teraz na to. I czy to na pewno jest skarb waszego" Lessera?
Wyjaśniłem, iż przedmioty te bardzo przypominają to, co znalezliśmy w dolinie.
I że moim zdaniem...
Ot, fantaści przerwał mi. Nie mogliście od razu wszystkiego stamtąd
zabrać? Nie byłoby teraz wątpliwości, a biedny Samuel nie wplątałby się w taką
kabałę.
Więc znowu opowiedziałem, że gdy znalezliśmy skarb, postanowiliśmy nic nie
zabierać, a wielkie bogactwo przeznaczyć na jakiś wspólny cel.
Colorado wzruszył ramionami:
Strzeliliście głupstwo. Niejeden sądzi, że jak coś zakopie, to już tego sam
diabeł nie odkryje. A wiadomo: jak człowiek schował, człowiek odnajdzie.
Martwcie się teraz sami. Ja tylko pytam: co chcecie z tym robić? Jeśli macie
zamiar wiezć z sobą, umywam od wszystkiego ręce.
Ależ Colorado! zawołałem. Co pan ma na myśli?
Myślę, że ścigamy bandytów i że jeszcze możemy się znalezć w nie lada
tarapatach, a to wskazał na rozwarte juki przysporzy nam kłopotów.
Zrabowane diabelskie złoto! Nie, nie! Ja z tym nie pojadę. Na dobrą sprawę
konia należałoby również tu zostawić, ale mi żal zwierzęcia. Wierzcie mi, mam
dobre doświadczenie. Musimy to zakopać, natychmiast. Właśnie tu, przy tej
mogile. Czekam na waszą decyzję.
Spojrzałem na Karola, Karol spojrzał na mnie:
W tym, co mówi Colorado, jest sporo słuszności. Zakopmy powiedział.
A jeśli to jest część skarbu Lessera? zaprotestowałem.
To wrócimy tu pózniej.
Nie sprzeciwiałem się dłużej.
W chwilę pózniej musiałem wziąć udział w mozolnym grzebaniu nowego dołka.
Kiedy uznaliśmy go za odpowiednio głęboki, cisnęliśmy weń oba juki i
dokładnie zasypali. Pomyślałem wówczas, że dopóki widnieją nasze i tych,
których ściągamy, tropy, trafić do tego miejsca nie będzie trudno. Kiedy jednak
wiatr zawieje ślady i wyrówna grobowy kopczyk, nikt nie odnajdzie zakopanych
kosztowności.
Ruszyliśmy w dalszą drogę. Zająłem miejsce na końcu naszej małej kawalkady,
wiodąc na długiej uzdzie konia Rogera Drake. Kim on był? myślałem. Co
go łączyło z Colorado? Ale przede wszystkim: w jaki sposób wszedł w
posiadanie złotych monet i drogocennych wyrobów? I czy to część skarbów
Lessera?
Nad wieczorem, gdy słońce poczęło sięgać horyzontu, dostrzegliśmy w dali
szare, zamazane zarysy jakiejś budowli czy też wzniesienia. Z takiej odległości
nie sposób było stwierdzić.
Zatrzymaliśmy; się na chwilę, aby napoić konie odrobiną wody. Wtedy
Colorado, który miał z nas wszystkich najlepszy wzrok, poprosił mnie o
lornetką i długo przyglądał się zagadkowym kształtom.
To jest dom stwierdził. I to nie jeden, lecz parę zabudowań. Nic
innego, jak tylko zagroda tego zwariowanego rolnika. A skoro zabudowania, to i
woda. W tych stronach nie istnieje żadna inna chałupa. Z tego wniosek: dalej
jechać nie możemy. Być może Lesser z towarzyszami odpoczywają teraz na
farmie. Szybko by nas dostrzegł.
Zeskoczył z siodła, wyjął z juków zaostrzony palik, wbił go obcasem buta w
ziemię, zarzucił swemu koniowi koniec lassa na szyję, a drugi przywiązał do
kółka.
Postąpiliśmy podobnie.
Colorado zapytałem w pewnej chwili, gdy siedząc na kopczyku piachu
zapaliliśmy fajki skąd pan wie o Juliuszu Cezarze? Na prerii tego nie uczą.
Zaśmiał się cicho, pyknął kłębem dymu:
Myśli pan, doktorze, że ja zawsze wędrowałem prerią?.
Dom na pustkowiu
W miarę jak niebo ciemniało, robiło się coraz chłodniej. Pozbawiona roślinności
naga płaszczyzna bardzo szybko traciła ciepło. Nim pierwsze gwiazdy ukazały
się na niebie, począłem szczękać zębami. Rozwinąłem koc i otuliłem się nim
dokładnie. Skulony, oparłem głowę na podgiętych kolanach i w tak niewygodnej
pozycji zapadłem w jakąś półdrzemkę. Kiedy mnie zbudzono, rozprostowałem
zdrętwiały kark i ujrzałem nad sobą niebo czarne jak atrament, usiane srebrnymi
punkcikami. A że właśnie wypadł nów, noc była dość ciemna, sprzyjająca
naszym zamierzeniom.
Wsiedliśmy na konie i ruszyli, już nie zważając na ślady, wprost na dalekie
budynki rzekomej farmy. Tam przecież jak twierdził Colorado znajdowało
się jedyne w tych stronach zródło.
Jechaliśmy powoli, jeden obok drugiego, aby nie pogubić się w ciemnościach.
Skorzystałem z tej okazji i zapytałem półgłosem:
Kto do niego strzelał?
Stary traper natychmiast pojął, o kogo pytam.
Mógł go zabić każdy, na dobrą sprawę. Tylu ludzi oszukał, łatwiej mu było o
wroga niż komukolwiek na świecie. Myślę jednak, że wdał się w zwadę
z kimś z grupy Lessera. Kogóż innego, u licha, spotkałby na tym pustkowiu?
Dlaczego go nie ścigali? Takie bogactwo!
Nic o tym nie wiedzieli wtrącił się Karol. Nie wyobrażam sobie, aby
Lesser ujrzawszy, co znajduje się w jukach, wypuścił z rąk zdobycz.
A powód strzelaniny?
Nie miał prawdopodobnie żadnego związku z tym, co wiózł Drake. Tylko w
ten sposób można wszystko wytłumaczyć.
Wielki Bóbr ma rację mruknął Colorado. Od samego początku tak
[ Pobierz całość w formacie PDF ]