[ Pobierz całość w formacie PDF ]
dostrzeże tych poprawek, już ja o to zadbam.
- Jestem pewna, że potrafisz, Rose, ale nie sprawię ci ta
kiego kłopotu, skoro mam wystarczająco dużo innych stro
jów. - Wskazała ręką kufry na podłodze. - To tylko mała
część mojej garderoby. Za kilka dni moja pokojówka przy
wiezie z Londynu resztÄ™ rzeczy.
Rzuciła trzymaną w rękach suknię na łóżko, wcześniej
jednak dostrzegła zawiedzione spojrzenie Rose po wzmian
ce o osobistej pokojówce. Bez wątpienia dziewczyna mia
ła nadzieję, że niespodziewany powrót pani do Wroxam
Park poprawi jej pozycję wśród służby. I być może życze
nie Rose się spełni, jeśli dowiedzie, że jest zarówno pilna,
jak i lojalna.
- Mary ma wiele obowiązków, nie tylko pokojówki, nie
wątpię więc, że ucieszy się z pomocy - rzuciła Jennifer, co
natychmiast przywróciło Rose nadzieję i pogodę ducha. -
Na razie usuniemy te suknie... Nie, już podjęłam decyzję
- ucięła kiełkujący protest. - Są jednak zbyt dobre, żeby
je wyrzucić. Daj służącym te, które będą na nie pasować,
a resztę przekaż pracującym tu mężczyznom. Jestem pew
na, że przydadzą się ich żonom i siostrom.
- Na pewno - niechętnie potwierdziła Rose.
96
Mierzyła tęsknym wzrokiem kolekcję pięknych strojów
ze świadomością, że nie upchnie swoich pełnych kształtów
w żadnej z tych sukien, nieważne, ile by razy ją przerabiała.
- Nie przejmuj się, Rose - pocieszyła ją Jennifer, bez tru
du odczytując jej myśli. - Jeśli pamięć mnie nie zawodzi,
w drugiej szafie jest dość obszerna peleryna obszyta futrem,
możesz ją sobie wziąć. A zmieniając temat - dodała, prze
rywając tym wylewne podziękowania - nie wiesz przypad
kiem, gdzie jest teraz mój syn?
- Chyba w pokoju dziecinnym, milady Pewnie nadal siÄ™
bawi żołnierzykami, które należały do jego lordowskiej mości,
kiedy był chłopcem. - Nagle drgnęła. - Niemal zapomnia
łam! Jego lordowska mość przesyła pozdrowienia i pyta, czy
o szóstej zje pani z nim kolację w małej jadalni?
Cóż za uprzejmość! - pomyślała z goryczą Jennifer, nie
zamierzała jednak dzielić się swoimi emocjami z Rose, dla
tego odrzekła:
- Mam szczerą nadzieję, że nasze niespodziewane przy
bycie nie sprawiło wam wszystkim zbyt wielu kłopotów,
zwłaszcza pani Quist.
- Och, kucharka jest nadal w Londynie, milady, razem
z panią Liddel i panem Slocombeem. Słyszałam, jak jeden
z lokajów wspomniał, że jego lordowska mość wysłał do
pana Slocombe'a wiadomość. Ma zamknąć dom w Londy
nie i natychmiast tu wrócić.
- W takim razie, kiedy umieścimy ubrania w innym po
koju, gdzie będziesz mogła je w wolnej chwili posortować,
przypomnij mi, żebym zajrzała do kuchni. Chcę się upew
nić, czy ktoś, kto przygotowuje kolację, nie ma większych
97
kłopotów z ułożeniem menu - poinformowała, znów wy
kazując się dbałością o pracowników.
Do czasu, gdy Jennifer zstąpiła imponującymi drewnia
nymi schodami, już cała służba uważała ją za panią łaskawą
i liczącą się z ludzmi. Rose ułożyła jej prostą, lecz twarzową
fryzurę i teraz wyglądała w każdym calu na prawdziwą pa
nią domu, pogodną i w najwyższym stopniu zadowoloną. Nic
jednak nie było dalsze od prawdy. Na całej ziemi nie znała
miejsca, w którym tak bardzo nie chciałaby się znalezć. Miała
zamęt w głowie, obawiała się spotkania z panem domu i my
ślała z przerażeniem, czego może od niej zażądać w zamian za
przywilej pozostawania pod jego dachem.
Zdołała jakoś z uśmiechem podziękować młodemu lo
kajowi, który otworzył przed nią drzwi. Uśmiech ten jednak
prędko ustąpił na widok wysokiej, wyprostowanej postaci
przy oknie jadalni, z którego rozciągał się widok na park.
Niechętnie musiała przyznać, że Julian zawsze ubierał
się nienagannie, a ten wieczór nie stanowił wyjątku. Do
skonale skrojony granatowy surdut leżał na nim jak ulał,
podkreślając szerokie ramiona, a równie wytworne, dopa
sowane bryczesy uwypuklały siłę długich, prostych nóg.
Nie była jednak w nastroju do podziwiania budowy cia
ła małżonka, podobnie jak on najpewniej nie zwróci uwagi
na staranności jej stroju. Natychmiast po zamknięciu przez
lokaja drzwi odwrócił się od okna ze słowami:
-Widzę, że postanowiłaś nie rozstawać się z żałobą...
pani Stapleton.
Zmusiła się, by odwzajemnić sardoniczne spojrzenie.
98
- Przyzwyczaiłam się do wdowieństwa, Wroxam. Daje
kobiecie tyle wolności...
Jego oczy nieco się zwęziły, w głosie pozostała jednak ta
sama nuta rozbawienia, gdy zauważył:
- Wolałbym, żebyś nadała mi stopień wyższy niż majora,
kiedy postanowiłaś mnie umieścić sześć stóp pod ziemią.
Dlaczego nie awansowałaś mnie na pułkownika?
Pięknie sklepiona brew powędrowała w górę.
- Pułkownika? Dlaczego nie od razu generała?
- Och nie, moja droga. Wszyscy generałowie, których
znam, są starzy i zniedołężniali, a także zbyt rozmiłowani
w porto i brandy, jeśli ich nosy mogą w tym względzie sta
nowić wskazówkę.
Nie mogła się uśmiechnąć bardziej słodko.
- Daj sobie trochÄ™ czasu, Wroxam, a na pewno znaj
dziesz siÄ™ w ich gronie.
Kiedy obchodził stół, dało się zauważyć nieznaczne
drgnienie w kąciku jego ust, zanim jednak dotarł do jej
krzesła, zajęła miejsce i sięgnęła po serwetkę.
Pojawienie się lokaja z dużą wazą ucięło tę wymianę
zdań, kiedy jednak zupa została podana, markiz odprawił
służącego, zaznaczając, że zadzwoni, kiedy przyjdzie pora
na drugie danie.
- Uznałem, że poczujesz się tu swobodniej - zagadnął, gdyż
Jennifer, kosztując pysznego bulionu, zachowała milczenie. -
Duża jadalnia jest trochę bezosobowa, a poza tym można tam
ochrypnąć, prowadząc rozmowę z końców stołu.
Niechętnie uniosła wzrok znad talerza. Najwidoczniej
Wroxam dostał napadu gadatliwości. Nie przypominała so-
99
bie, by dawniej podczas posiłków tyle mówił. Ktoś mógłby
przypuszczać, że z wiekiem złagodniał, nabrał życzliwsze
go nastawienia do świata, ona jednak się nie łudziła. Był jak
dzikie zwierzÄ™, niebezpieczny i nieprzewidywalny. Zawsze
czujny, wypatrujący okazji, by uderzyć, kiedy przeciwnik
najmniej siÄ™ tego spodziewa.
- Zawsze jadaliśmy tutaj - przypomniała mu. - Nigdy
w dużej jadalni.
- Istotnie? - Sprawiał wrażenie zdziwionego, lecz już po
chwili spojrzał na nią ostro. - Skoro masz taką dobrą pa
mięć, przypomnisz sobie zapewne, dlaczego, zanim posta
nowiłaś zniknąć, nie poinformowałaś mnie, że nosisz w so
bie nasze dziecko?
Miłego towarzysza posiłku zastąpił więc bezlitosny in
kwizytor. Jakże słusznie nieustannie miała się na baczności!
Na twarde spojrzenie odpowiedziała nieznacznym uniesie
niem brwi i nieco obrazliwym uśmiechem.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]