[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Hipokryt dyndał żałośnie kilka cali nad ziemią.
Ta. . . tak wyjąkał. Dopiero co zostałem prze. . . przeniesiony.
Drugie kłamstwo!
A skąd?
Eee. . . eee. . . z podpalaczy.
Serio? Nigdy bym. . . Znasz może Ryśka Knota, ksywa Zapalniczka?
Zwietny był z niego facet, ale po tym wypadku. . .
Ehem, nie. . . to duże miejsce. To twój kumpel?
Mój? Ha, nie. Kiedyś usiłował dostać się tu na lewo.
Niedługo tam wrócę ponownie skłamał Hipokryt. Coś mu przekazać?
Nie, po prostu pozdrów go ode mnie mruknął korpus bezpieczeństwa,
puszczając Wielebnego, który natychmiast rzucił się do ucieczki.
Hipokryt wbiegł w ciągnący ulicami tłum i dał się ponieść fali dusz. Myślał
o odkrytej właśnie u siebie zdolności łgania i o tym, w jakiej sytuacji się znalazł.
Pewne pytania nie dawały mu spokoju. Gdzie jest? Dlaczego właśnie tu? A jeśli
to jest właśnie to miejsce, które ma na myśli, to dlaczego nie przydzielono mu
żadnych tortur?
Wziął zakręt w pełnym biegu, stracił równowagę i się zachwiał. Nogą zahaczył
o niewielki futerał na skrzypce, potknął się i wylądował na kolanach pewnego
bardzo znudzonego muzyka.
166
Brać go! wrzasnął podstarzały artysta, który podniósł się z kucków i rzu-
cił na Hipokryta. Zaraz za nim pomknął zapuszczony mężczyzna z przylepionym
do ust szerokim uśmiechem. Błyskawicznie przetrząsnęli kieszenie Hipokryta, nie
znalezli w nich jednak niczego interesującego.
Cóż, mam nadzieję, że było warto burknął artysta, na powrót kucając
w małej bocznej uliczce.
Przepraszam? zapytał Hipokryt, gdyż już podniósł się ze skrzypka.
Co było warto? Nie potrafił powstrzymać ciekawości.
Niezły pakt, co? mruknął mężczyzna z przylepionym do twarzy wyra-
zem błogości i zachwytu. Lepszy niż dwadzieścia cztery lata nieprzerwanej
rozkoszy, no nie?
Stul pysk, Fałst! uciszył go artysta.
Hipokryt potrząsnął głową.
Pakt? szepnął.
Jakby w odpowiedzi, skrzypek dramatycznym gestem ujął w palce smyczek
i wydobył z instrumentu wrzaskliwe tremolo rozrzucone po kilku rejestrach. Har-
monia uderzyła w uszy Wielebnego, rozrywając mu bębenki pięściami finałowego
glissandowego crescenda Erotycznej Symfonii b-moll Queazxa. Każdy choć odro-
binę znający się na postmodernistycznych, neoklasycystycznych utworach symfo-
nicznych rozpoznałby w tych czterech taktach na dziewięć ósmych najtrudniejszą
technicznie palcówkę w historii gry na skrzypcach.
Au! Co za hałas! Hipokryt zasłonił uszy rękami.
Na ozdobionej kozią bródką twarzy skrzypka pojawił się wyraz niesmaku.
Profanie! Oskarżycielsko wymierzył smyczkiem w nos Wielebnego.
Nigdy nie słyszałeś muzyki?
Słyszałem wrzaski gotowanego kota i były bardziej melodyjne od twojego
grania!
To była doskonałość, stary warknął skrzypek. Nikt nie gra tego le-
piej. I nigdy nie zagra! Wymierzył kopniaka stosowi szmat leżących na ziemi.
Szmaty drgnęły, pokazały brzydki gest środkowym palcem i z powrotem się uspo-
koiły. Trudno ci to przełknąć, co, Queazx?
W odpowiedzi znów pojawił się palec.
Artysta zwrócił się do Hipokryta.
Naprawdę przykre. Ten sprzedał swoją duszę za możliwość stworzenia naj-
trudniejszego technicznie utworu muzycznego w dziejach, a ten oddał swoją za
umiejętność wykonywania go. Trafili obaj tutaj, gdzie nie mają żadnej publiczno-
ści.
A. . . ale jak? jęknął Hipokryt, nie dowierzając swym uszom pomimo
wielu dekad ścisłego przestrzegania Szkolenia w wierze .
To proste. Zdecydowanie zbyt proste. Wystarczy trzykrotnie szepnąć swoje
największe marzenie do ucha miejscowego diabła i sruuu! już cię mają. Za-
167
nim się zorientujesz, jesteś tutaj, bezdomny, nietorturowany, a praw masz tyle co
nieprzytomna stonoga w aferze z eutanazją. Jesteśmy Nielegalnymi Imigrantami
Hadesji.
Szczęka Hipokryta zawisła na wysokości jego mostka.
A ty za co tu jesteś? wymamrotał.
Za trądzik przyznał artysta, którego skóra przypominała pupcię niemow-
lęcia po kontakcie z zasypką.
Jak na moje oko wyglądasz niezle.
Ha! Ale to było straszne! Nie mogłem sobie pozwolić na nagie modelki,
a nuż by zauważyły. Byłem zrozpaczony, moja kariera chyliła się ku upadkowi.
Więc zrobiłem to. . . Ponuro zdjął pokrowiec z trzymanego w ręce obrazu.
Hipokryt ujrzał ledwie rozpoznawalny autoportret artysty, z twarzą obsypaną ro-
piejącymi, olejnymi wrzodami i pryszczami. Trafiają tu wszyscy. Wskazał
na jeszcze jedną kupę szmat. To jest najbogatszy człowiek świata. Oddał duszę
za banknot o nominale dziesięciu milionów szelągów, a umarł bez grosza. Nikt
nie miał dość drobnych, żeby mu wydać.
Niepokojące pytanie pojawiło się w głowie Wielebnego w tej samej chwili,
kiedy zadał mu je skrzypek.
A ty jak tu trafiłeś? Za co?
Ja. . . ja. . . Spuścił wzrok na swoje sandały. Za rozpustę wyznał.
Nie! zakrzyknęli chórem pozostali nieszczęśnicy.
Tak. Za Seksowne nimfy jadące na oklep na kucach do polo.
Nie! powtórzył artysta.
Hipokryt skinął głową.
Ależ nie nalegał malarz. To znaczy, nikt nigdy nie sprzedał duszy za
rozpustę. . .
Ja tak przerwał mu Fałst.
Mówiłeś mi, że to były orgie wtrącił się skrzypek.
No tak, ale było w nich trochę grzesznej rozpusty. Zapuszczony osobnik
uśmiechał się lubieżnie.
Przypominasz sobie, czego chciałeś najbardziej? Jaka jest ostatnia rzecz,
którą pamiętasz? zwrócił się malarz do Hipokryta.
Wiernych jęknął. Powiedziałem, że oddałbym wszystko za wiernych!
Zawsze pragnąłem zbawić choć jedną duszę!
Fałst wybuchnął głośnym śmiechem, lecz skrzypek szybko kopnął go w żebra.
No i wpadłeś, stary!
Powietrze przeciął nagle ogonopodobny bicz, owinął się wokół kostki wycią-
gniętej nogi skrzypka i pociągnął go. Muzyk obrócił się, runął, po czym na plecach
poleciał w stronę trzech potężnych, pokrytych czarną łuską istot, które zbliżały się
w stronę Nielegalnych Imigrantów z bardzo konkretnymi zamiarami.
168
UOP! pisnął artysta, chwytając swój portret i ruszając biegiem w małą
boczną uliczkę. Kryć się!
Wstrząśnięty Hipokryt zobaczył, jak wysokie na trzy stopy demony potrząsają
[ Pobierz całość w formacie PDF ]