[ Pobierz całość w formacie PDF ]
znalazło się pośród mleczów skrwawionych i bezlitosnych toporów, nad potokami łez niedoli i w
zwojach kłębów dymu, pomiędzy jękiem krzywdy i wrzaskami napaści, jako hasło rzezi dzikiej, jako
zemsty okrzyk bojowy i jako sztandar grzechu.
Wiele baśni przepływa pod checzy niskimi powały o burzy nad niezgłębionym bujowiskiem.
Któż zaś wyrazić potrafi i jaka baśń odtworzyć straszliwość nocy jesiennej, wiszącej nad łodzią
samotną, przez wicher miotaną w przewałach?
Któż zdoła wysłowić odwagę, cierpliwość i pracę samotnego człowieka, aby się burzy nie
poddać, noc przetrwać i trafić do brzegu!
Lecz i w cichy lipcowy poranek strach na rybaka czatuje u spokojnego wybrzeża. Strach czatuje i
tam nawet, wtedy nawet, gdy rybak sieć swą chce zarzucić u płazy tego miecza morskiego, u tylców
tępych przylądka, gdzie się helska, niemiecka zatoka łagodnie w głąb lądu wygina.
Skoro rybak rzuci w wody kotwicę, by łódz nad głębią nieruchomo postawić i czekać na połów
w spokoju, kotwica nie ima się gruntu.
Dzwoni pazur żelazny kotwicy o kamienie podbrzeżne, o skarpy potężne, pod piaskiem w opokę
wkopane, o cegły czerwone, które w głębi pod zdziarami rdzewieją.
Z dna morza rumowie czerwone i kamień ciosowy wyziera.
Lęka się serce rybaka, Niemca dziś zawziętego, Kohnkela lub Walkowsa, i strach wielkooki
ogarnia Kąkolów i Walkowców potomka.
Serce jego, niepamiętne jak u mewy, drży przed czymś strasznym i ciemnym. Gdy bowiem rybak
ucho nastawi wśród ciszy, dochodzą go dzwonów zatopionych rozgłosy i jęki.
Dziś na tym miejscu, gdzie stary gród słowiański się wznosił - morze dzikie się pieni.
Gdzie stały kościoły i klasztor jeszcze w siedemnastym stuleciu, okrągły wzgórek zalega, trawą
bujniejszą niż inne pokryty.
Samotna tam dzika róża oddaje nikłym swym kwiatem pozdrowienie - nikomu - pustce, milczeniu.
Grube sosny, z gałęziami na wschód schylonymi, szumią do wtóru morzu zgłodniałemu, które
żywoty zabiera, a trupy ze siebie na brzegi wyrzuca.
Nic tam nie zostało ze słowiańskiego grodziszcza, które Wartysław Pierwszy w piaski wkopał,
Ratibor kościołem uświetnił, a Wojciech błogosławił na żywot.
Znikło do znaku, do ostatniego kamienia osiedle słowiańskie, a powstało w oddali osiedle
niemieckie za czasów panowania nad tą ziemią Krzyżaków.
Nie ma na to żadnego pisanego dowodu, żeby się tu to samo dokonało, co w Gdańsku za
władztwa Henryka von Plotzke.
Tylko tak samo jak w Gdańsku kamień na kamieniu nie został ze słowiańskiego budowania, a
nowe sioło niemieckie w kwitnącym stanie powstało.
Legenda niemiecka powiada to samo o Helu, co powiedziała po zbrodni Dominika o Gdańsku, iż
mieszkańcy dobrowolnie swoje stare domostwa spalili i zniszczyli, i na inne się miejsca przenieśli.
A na tym nowym miejscu pobudowawszy swe domy, już byli od tej chwili i na zawsze
Niemcami.
Powiada także legenda, iż mieszkańcy Jastarni są przybyszami i przesiedleńcami z tegoż Helu.
Czemu od doskonałej zatoki, od portu wygodnego i od najbliższego dostępu do bogatego w
morskie ryby przestworza, od miejsca, co się tak wygrzewa w promieniach południa, iż tu dojrzewa
winograd i figa, słowiańscy rybacy odeszli dobrowolnie na północ do przesmyku bez portu, do
miejsca dalekiego od wypadu na morze?
Mieszkańcy dalekiej od Helu Jastarni, leżącej za borem niemałym, zachowali swój język
prastary, słowiański, i wiarę owego biskupa Wojciecha, który zatopione dziś w morzu kościoły
poświęcał.
Niemcy, którzy na cudzych popiołach tak dobrze, tak wygodnie, tak mądrze, tak zdrowo, tak
świetnie, przezornie i pięknie budować się umieją, zabrali pod swe nowe domostwa dawnej cerkwy
Wartysława ostatnie kamienie. I nic nie chcą powiedzieć, a nawet pamiętać, jak to się dokonało, iż
stare owo miasto ziemia głucha pochłonęła i morze zimne zatopiło. Przybiegali jeno do niedawna w
owo miejsce samotne, żeby się nad uroczyskiem roztkliwiać.
Wylewali swym zwyczajem sentyment nad miastem, które ich przodkowie zniweczyli. Prozą i
wierszem opiewali owe dzwony, których bicie zniemczony rybak słyszy, i drukiem usiłowali
przekazać innym Niemcom nastrój jakoby użalenia się nad losem kościoła, który ich przodkowie do
ostatniego kamienia na zagładę skazali.
Tam, gdzie za czasów niemieckich puszcza się zaczynała dla niemieckiej siedziby, na skraju
wielkiego lasu helskiego - a gdzie dziś wre i kipi najbujniejsze właśnie życie, założono niegdyś
cmentarzysko dla wyrzuconych przez morze bezimiennych i nieznanych topielców.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]