[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Tobie nie wolno. Zapamiętaj to sobie.
- Czy mogę chociaż być w pobliżu, patrzeć na niego?
- Nie zawsze, nie może być wciąż w ciebie wczepiony. A poza tym
zależy, jak byś na niego patrzyła!
Sytuacja zrobiła się nieznośna. Wizytom nie było końca, a ona wciąż
czuła na sobie wścibskie spojrzenia innych.
W końcu uzgodnili, że się przeprowadzą do willi, jak tylko zakonnice się
stamtąd wyniosą. To był najrozsądniejszy wybór: mieli blisko do fabryki,
drogi, zrujnowane przez naloty, sprawiały, że przemieszczanie się samocho
dem było bardzo ryzykowne i powszechnie uważano, że małe miejscowości,
takie jak ich, nie będą celem nalotów sil powietrznych wroga. Ona, z dala
od przyjaciółek, mogłaby mieć dziecko na oku i stopniowo przyzwyczaiłaby
siÄ™ do swojej nowej roli.
I tak się stało. Oddała Tita pod opiekę niani. Kiedy zaczął mówić
i czegoś chciał, ona go nauczyła, żeby zwracał się do ojca; kiedy płakał, to
też do Gaspare należało pocieszanie chłopca.
Sonia przecierała jej twarz nasączonym letnią wodą wacikiem
i mówiła do Rachele, ale ta nie odpowiadała; na jej ściągniętej
twarzy malowało się cierpienie. Po chwili się rozchmurzyła i wy
glądała na spokojną. Ale im bardziej Sonia wycierała jej twarz do
sucha, tym mniej jej się to udawało.
Rachele zalała się łzami, to był płacz oczyszczający, jej syn już
wiedział i akceptował.
213
41
Jesteś całym moim życiem
Tylko mi nie mów, że to ta siostrzyczka, o której tyle opowiadałeś!
Teraz była kolej Teresy, która przyprowadziła ze sobą dziewczynki,
by czuwać u wezgłowia cioci. Sześcioletnia Sandra i ośmioletnia
Maro dokazywały co niemiara. Teresa przyniosła torbę pełną zaba
wek, w nadziei, że dziewczynki, zamiast przeszkadzać cioci, pójdą
bawić się w najlepsze Barbie albo zajmą się rysowaniem kolorowy
mi kredkami. Tego popołudnia były bardzo podekscytowane, ich
przyjaciółka urodziła się tego samego dnia, co jej prababcia i naza
jutrz miały razem świętować ukończenie przez jedną ośmiu, a przez
drugą siedemdziesięciu lat. Rodzina przygotowała niespodziankę:
prawnuczka i jej przyjaciółki, ubrane w stylu lat trzydziestych, miały
wystąpić z minikoncertem piosenek z dawnych lat.
Maro zaczynała śpiewać: Maramao, dlaczego umarłeś, chleba i wina
miałeś w bród... w ogrodzie rosła sałata, a nieopodal stała twoja chata...
- I wykonywała przy tym krok charlestona.
- Ciociu, czy to prawda, że wtedy koty jadły warzywa? - zapyta
Å‚a Sandra.
- Ależ oczywiście, że nie, koty najchętniej jadły ryby. - Ciocia
wolała Sandrę, ale tego nie okazywała, widać to było jedynie po
oczach, gdy tak przez dłuższą chwilę patrzyła na wnuczkę czule,
z ciepłym pobłażaniem.
- Ale tak jest w piosence! - upierała się Maro, bardziej eks-
trawertyczna.
- Nie ma co wierzyć temu, co się kiedyś mówiło, ludzie przeina
czali fakty... podawali je jako prawdę... - Brzmiało to tak, jakby
ciocia rozmawiała sama ze sobą.
- Ciociu, a to ci się podoba? - Sandra przystąpiła do wykonywa
nia piruetu, śpiewając przy tym Mów mi o miłości, Mariu.
Maro robiła chórki, dołączyła do niej Teresa, która się starała,
by zbytnio nie hałasowały.
214
Powiedz mi, że cała jesteś dla mnie...
Od strony łóżka dobiegał słaby głos cioci. Ona też śpiewała...
Została zaproszona przez przyjaciół ojca. Ich młodsza córka była jej
szkolną koleżanką. Starsza siostra właśnie kończyła dwadzieścia jeden lat,
a one, bez mała szesnastoletnie, w drodze absolutnego wyjątku miały wziąć
udział w zabawie, to był ich pierwszy bal.
Zachwycona, przyglądała się przygotowaniom, stół jadalny został roz
łożony i wstawiony do salonu, gdzie miał być bufet; jadalnia była teraz
pusta i mężczyzni przenieśli tam ciężki mebel: radio-gramofon, który był
najważniejszym sprzętem w tej naprędce urządzonej sali balowej.
Jubilatka pożyczyła od przyjaciółek więcej płyt z piosenkami i teraz
puszczała je na próbę, razem z tymi, które należały do niej, po kolei,
ćwicząc przy tym kroki.
Dziewczęta pomagały kobietom i przynosiły do salonu talerze, sztućce
i kieliszki. Matka stawiała je na nakrytym obrusem stole, tak by były go
towe na bankiet. Kiedy dziewczynki wracały do kuchni z pustymi rękami,
również wykonywały piruety, nieśmiało stawiały taneczne kroki, unosiły
prawą rękę, jakby chciały nią opleść ramię wymarzonego kawalera; nie
potrafiły tańczyć.
Teraz były gotowe. Rachele cała się trzęsła z przejęcia, ale rozpierała ją
radość. Mademoiselle kupiła jej pierwsze buty na obcasie, rozkloszowaną,
zieloną spódnicę i białą, obcisłą bluzeczkę z krótkimi rękawami i haftem
z przodu. Matka dziewczynek delikatnie przypudrowała córce twarz i lekko
spryskała jej wodą kolońską płatki uszu. To samo zrobiła z Rachele.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]