[ Pobierz całość w formacie PDF ]
kościelny posmak.
- A mnie wydaje się, że wszystko, co ci się nie podoba, ma dla ciebie, jak ty to
mówisz, religijny posmak.
- Dobrze to wyłożyłeś - powiedział Dziadek Mróz z uśmiechem. - Markiz chce
połowę z tego, co mam w ręku, zgadza się?
- Zgadza.
- No, a ile ty z tego dostaniesz?
Nighthawk wzruszył ramionami.
- Nie wiem. Zapewne nic.
- Zapewne, akurat! - odparł Dziadek Mróz. - Doskonale wiesz, że nic nie dostaniesz,
nie uświadczysz z tego ani kredytu.
- W porządku, nie uświadczę z tego ani kredytu.
- Pozwól mi odlecieć w spokoju, a dam ci dziesięć procent. Nie będziesz mu musiał
składać żadnego raportu. Powiesz po prostu, że nie było mnie na Aladynie.
- Będzie wiedział, że byłeś.
- To powiedz mu, cholera, co ci przyjdzie do głowy - zirytował się Dziadek Mróz. -
Wiesz, ile to jest dziesięć procent od sumy, którą posiadam?
- Bardzo dużo.
- Tak, możesz założyć się o swój własny tyłek. No więc jak, umowa stoi?
- Dowiedziałby się.
- W porządku. Zgódz się pracować dla mnie i potraktuj to jako zadatek.
- Rabowanie kościołów i mordowanie pastorów?
- I księży - dodał Dziadek Mróz. - Nie chciałbym, aby posądzano mnie o bigoterię.
- Bóg nie jest moim wrogiem.
- Ależ jest wrogiem wszystkich! - warknął Dziadek Mróz, a jego oczy rozbłysły
gniewem, który w sobie nosił. - Ludzie przeżywają życie i nie wiedzą o tym.
Nighthawk pokręcił głową.
- Twój bóg jest biblijnym mędrcem z długą, siwą brodą. Ja spotkałem mojego. Nosi
biały fartuch laboratoryjny i podstrzyżoną ciemną brodę. Nie mam najmniejszego
zamiaru zabijać go. Poluję na diabła.
- Jak zamierzasz namierzyć swojego diabła? - zapytał Dziadek Mróz. - Jeśli nie ma
ani rogów, ani ogona, jak w takim razie wygląda?
- Tak jak ja - powiedział Nighthawk. Zamyślił się. - Masz kogoś do pomocy na
statku?
- Nie.
- Na pewno?
- Nigdy nie planuję pracować samotnie, ale zawsze tak to w końcu wychodzi.
- Opuszczają cię?
- Lub ja ich, zależy od okoliczności.
- Więc dlaczego w ogóle mam brać pod uwagę pracę z tobą?
- Bo proponując ci tak dużo, będę musiał trzymać cię blisko. Nie można wypuścić
takiej forsy z rąk; jeszcze wylądowałaby w jakimś kościele.
Zwięty Toczek zdołał jakimś sposobem podskoczyć i wtoczył się na ramię
Nighthawka, po czym, usadowiwszy się tam, zamruczał cichutko. Ten pogłaskał go
delikatnie.
- Wiesz co? Nie będę pracował dla ciebie - powiedział po chwili zastanowienia. - Ale
powiem ci, co zrobię. Puszczę cię wolno.
- To znaczy, że mogę uzupełnić paliwo i odlecieć?
- Tak.
- Dlaczego?
- Może dobrze jest spotkać człowieka oddanego jakiejś idei, a ja nie dbam, co to za
idea?
- Może, ale wątpię, czy naprawdę o to chodzi - powiedział Dziadek Mróz. - Jak sam
zauważyłeś, Markiz dowie się, że się spotkaliśmy. Jeśli pozwolisz mi odejść z całą
moją nienaruszoną zdobyczą, prawdopodobnie cię zabije.
- I tak próbowałby to zrobić.
- Chcesz tego?
Ona nigdy ze mną nie ucieknie, jeśli go wyzwę i zabiję. Ale jeśli zrobię to w
samoobronie...
- Mam swoje powody.
- Szkoda, że nie jedziesz ze mną - powiedział Dziadek Mróz, wyciągając rękę. -
Przydałby mi się ktoś taki jak ty.
Kiedy Nighthawk uścisnął rękę Dziadka Mrożą, zbliżył się do nich recepcjonista. W
jednej dłoni trzymał miotacz, w drugiej miniaturową słuchawkę.
- Przykro mi panów poinformować, że Markiz przewidział taki rozwój wydarzeń i
polecił mi szpiegowanie was oraz powzięcie odpowiednich środków bezpieczeństwa,
jeśliby się okazało, że pan Nighthawk zalega ze swoimi obowiązkami.
Nie spiesząc się wycelował broń prosto między oczy Nighthawka. Nim jednak
nacisnął spust, Zwięty Toczek wpadł w szał.
Rozdział 13
Dzwięk wydawany przez zwierzątko, który Nighthawk wziął początkowo za ostry
gwizd, stawał się głośniejszy, wyższy i coraz bardziej przeszywający; młodzieniec zgiął
się wpół i z całej siły przycisnął ręce do uszu, zaś Dziadek Mróz, także zasłaniając
uszy, stoczył się z krzesła na podłogę. Obcy zdołał dwukrotnie wystrzelić, jednak
promienie miotacza wypaliły tylko dziurę w suficie. Straszliwie zapiszczał i strużki
krwi pojawiły się w jego uszach oraz nosie.
Mimo przeszywającego bólu Nighthawk zdał sobie sprawę, że Toczek potrafił
kontrolować kierunek swego gwizdu i że impet uderzenia nie był skierowany
przeciwko jemu i Dziadkowi. Hałas pękających szklanek i butelek towarzyszył wyciu
obcego, który wkrótce z zakrwawioną twarzą zwalił się bezwładnie na podłogę.
Zwięty Toczek natychmiast znalazł się z powrotem przy Nighthawku, mrucząc i
ocierając się o niego.
- To ci dopiero przyjemniaczek - powiedział Dziadek Mróz, usiłując stanąć na
nogach. - Potrafi niezle dołożyć.
- Owszem - zgodził się Nighthawk. Poczekał, aż wszystkie jego zmysły zaczęły
poprawnie funkcjonować, i powstał, by przyjrzeć się recepcjoniście. Był martwy.
- To cię chyba wpakuje w niezłe tarapaty. Pewnie niedługo zjawią się tu jakieś
władze.
- Podejrzewam, że jedynym przedstawicielem prawa był ten obcy - odparł
Nighthawk.
Nagle do sali weszły dwa roboty porządkowe.
- Posprzątajcie rozbite szkło - rozkazał Nighthawk. - Ciało zostawcie, aż zdecyduję,
co z nim zrobić.
Roboty zabrały się natychmiast do sprzątania, zwracając szczególną uwagę na
kawałki szkła.
- Markiz zbytnio ci nie ufa - rzekł Dziadek Mróz - a jeśli jego sługus nie zgłosi się,
to pomyśli, że go zabiłeś.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]