[ Pobierz całość w formacie PDF ]

dra-pieznym.
- Uwazajcie, nadchodzi, czuje! - szepnalem ojcu i synowi. Utkwi-wszy wzrok w drugiej
furcie, przylozylem niedzwiedziówke do poli-czka. Czy to postac jakas, czy cien?
Zatrzymal sie na chwile i znikl za przeciwlegla sciana z kamienia. Po chwili rozlegl sie
odglos spadaja-cych glazów.
7 - Lew krwawej zemsty 193
- To byl lew? - zapytal Halef szeptem.
- Trudno orzec, czy lew, czy lwica - odparlem. - Nie mielismy szczescia. Lew przestraszyl
sie ognia i przeszedl ku zródlu przez mur. Szkoda, ze musimy palic to ognisko. Gdyby
bylo ciemno, wpakowal-bym mu kule w leb.
- Wróci!
- W tym moja nadzieja. Musimy sie skupic, aby nie przeoczyc odpowiedniej chwili.
Po uplywie kilku minut na jednej ze skal rozlegl sie pomruk, który Arabowie zowia rra d, co
oznacza grzmot. Mielismy wrazenie , ze to trzesienie ziemi.
- To nie lwica, to lew - szepnalem. - Poznaje po ryku. Schodzi ku zródlu. Sluchajcie!
Od strony doliny rozlegl sie piskliwy okrzyk przerazenia, po nim drugi, trzeci. Brzmial jak
 Ghadab, Ghadab . Czyzbym sie mylil? Nie, to imie syna czarownika. Lew ryknal po raz
drugi, trzeci, potem wszystko na dole ucichlo. Za to na górze, obok nas, kto~ zapytal
glosno:
- Maszallah! Co to za ognisko ? Kto je rozpalil? Odpowiedzcie
,
jestem Abu el Ghadab...
Wydal przerazliwy, potworny okrzyk, któremu zawtórowal drugi z doliny. Potem rozlegl sie
tak dobrze mi znany odglos lamania kosci i zgrzytania zebów. Lwica tez byla w poblizu.
Znalazla ofiare. Lamie jej kosci zebami. Czy to czlowiek ? I w dodatku Abu el Ghadab?
Przeciez byl jencem Lazafahów! Tak, czy inaczej, musze strzelic i to zaraz!
Od strony furty zewnetrznej rozlegl sie chrzest. Odsunawszy sie nieco, ujrzalem potezna
postac zwierzecia. Wydawszy kilka ostrych jak stal okrzyków, zaczalem celowac. Pod
wplywem mego glosu lwica odwrócila sie w nasza strone. Oczy lsnily jak latarnie.
Strzelilem. Rzezenie, jek, przedsmiertelna czkawka i ... cisza.
- O, sidi, polozyles ja trupem! - zawolal glosno Halef.
194
- Cicho, cicho! - odparlem. - Wkrótce zjawi sie lew. Zdaje sie, ze znalazl na dole jakas
ofiare. Slyszeliscie wolania i nastepnie okrzyk?
- Tak.
- I tam ktos dostal sie miedzy lapy zwierza. No, trzymac strzelby w pogotowiu i cicho!
Po kilku minutach zza furty rozlegly sie szmery, jakby ktos chrapal, lub rozrywal na
strzepy... Domyslilem sie, co rozrywal.
- Uwaga! - szepnalem. - Nadchodzi z ófiara w paszczy.
Istotnie, zjawil sie, wlokac jakis ciezar. Chcialem, aby chluba pier-wszego strzalu przypadla
Karze. Dalem umówiony znak. Lew, który niósl lup dla mlodych, uj rzal teraz lwice,
plawiaca sie we wlasnej krwi. Wypuscil ofiare, podniósl glowe i zaczal przerazliwie ryczec.
Po chwili zamilkl i w poszukiwaniu sprawcy skierowal szeroko otwarte oczy na nasze
ognisko.
- Kara, pal prosto w oko, pal!
Ledwie zdazylem wypowiedziec te slowa, padl strzal. Rozlegl sie ryk, potem lew skoczyl ku
nam przez plonace ognisko. Skierowalem ku niemu lufe niedzwiedziówki. Kula trafila w
samo serce. Padl opodal ogniska, rzucal sie na prawo i lewo, wstrzasany dreszczem. Po
chwili zamarl w bezruchu. Zycie zen ulecialo. Halef wydal okrzyk triumfu, mimo ze wcale
nie strzelal. Kara, wtórowal mu swoim chlopiecym glosem. Zeszlismy z naszej placówki
dopiero po uplywie pewnego czasu. Kara trafil Iwa w oko. Król zwierzat nalezal wiec do
niego, mimo ze padl od mojej kuli. Lwica natomiast byla moja wlasnoscia. Przy blasku
luczywa zaczelismy szu-kac dalej. Cóż to za istoty padly ofiara zarlocznsci zwierzat? Ze
zgroza przekonalismy sie, ze to ludzkie zwloki. Czytelnicy moga sobie wyob-razic nasze
oslupienie, gdysmy po szczegółowym badaniu upewnili sie, ze sa to resztki zwlok
czarownika i jego syna! Stalismy, jak wryci.
Halef rzekl drzacym glosem:
- O, sidi, moje proroctwo, moje proroctwo! Szeba er thar pozarl ich! 195
Jakze chetnie zeszlibysmy w doline, gdyby nie koniecznosc dotrzy-mania warunku, ze
pozostaniemy tu az do rana. Wole nie mówic, jak nam noc uplynela. O swicie odszukalismy
legowisko lwów. Znalezlismy w nim dwutygodniowe lwiatko. Musielismy je zabic, wszak
nie moglismy zabrac go ze soba. Sciagnawszy z Iwów skóre, zeszlismy na dół.
Szeraraci nie spali w nocy pod wplywem podniecenia. Jakze sie zdziwili, gdy nas ujrzeli
nietknietych, ze skórami na ramieniu! Zjaka ciekawoscia zaczeli sie dopytywac o
czarownika i jego syna? Dowie-dziawszy sie, jaki los ich spotkal, wytlumaczyli nam ów
dziwny zbieg okolicznosci. Otóż Abu el Ghadab uciekl wraz z czterema Szerarata-mi z
niewoli; wczorajszego wieczora cala piatka dotarla do poludnio-wego stoku i nie przyszlo
jej na mysl, ze w tych stronach grasowac moga dzikie zwierzeta. Ghadab chcial te noc
spedzic nad ruinami, a nie przy zródle, gdyz obawial sie Beduinów. Reszta, niezwykle
sprag-niona, oponowala. W rezultacie Ghadab zaczal sie wdrapywac na kasr, towarzysze
zas zwrócili sie do dolnego zródla, gdzie natrafili na współplemienców. Czarownik ucieszyl
sie bardzo wiadomoscia o ucieczce syna. Gdy sie jednak dowiedzial, ze syn poszedl w
kierunku ruin, radosc pierzchla. Pod wplywem przerazenia, pobiegl bez namy-slu w
kierunku górnego zródla, aby przestrzec syna okrzykami. Lew spadl nan mniej wiecej tej
samej chwili, w której Ghadaba pochwycila w swe szpony lwica.
- Szeba et thar! - zawolal Halef. - Bluznili Bogu, wiec zgineli tak, jak przepowiedzialem.
Niebo mnie oswiecilo.
Nie powiem, aby Szeraraci bardzo sie martwili z powodu straty; w kazdym razie nie ulega
watpliwosci, ze radosc z powodu zabicia lwów, które wsród ich trzód czynily, ogromne
spustoszenia, byla bez porów-nania wieksza od smutku. Nie mogli oswoic sie z mysla, ze
wiedzac o jakie duchy chodzi, tak odwaznie ruszylismy do ruin. Stalismy sie bohaterami
dnia. Mimo wasni, podlegajacej krwawej zemscie, trakto-wano nas jak gosci. A gdysmy
nastepnego dnia opuszczali obóz, szejk 196 pozegnal nas nastepujacymi slowami:
- Jestescie najdzielniejszymi wojownikami, jakich znam. Dotrzy-malismy rzetelnie slowa
danego. Ale przy nastepnym spotkaniu be-dziemy zmuszeni widziec w was przywódców
wrogich Haddedihnów. Nie zapominajcie o tym! Niechaj Allah bedzie z wami i niech
wam skróci droge!
Gdysmy przybyli do obozu Haddedihnów, radosc byla ogromna. Halef przygalopowal
przed swój namiot, wywolal Hanneh, pokazujac na skóre Iwa i syna, rzekl:
- Hanneh, zono moja, perlo wsród kobiet, popatrz na te skóre i na tego mlodego
wojownika, którego powilas ku memu zachwytowi. Zastrzelil pana grzmotu, ubil króla [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • granada.xlx.pl
  •