[ Pobierz całość w formacie PDF ]
pomrukując niczym miliard insektów.
Generator pola siłowego wyłączył się z przeciągłym sykiem i tarcza zgasła odsłaniając
wysoką postać okrytą zielonymi szatami. Pudełko generatora wisiało na skórzanej uprzęży
oplatającej ciało przybysza. Obcy podszedł do kominka spoglądając na dwóch gwardyjskich
więzniów rzuconych w popiół paleniska.
Miał ponad dwa metry wzrostu, świetnie umięśnione ciało. Jego odkryta gdzieniegdzie
skóra pokryta była bluznierczymi tatuażami kultu Infardich.
Ojciec Sin uśmiechnął się do Colma Corbeca.
29
- Wiesz, kim jestem ? zapytał.
- Domyślam się odparł oficer.
Sin skinął głową, jego uśmiech jeszcze się poszerzył. Na jego lewym policzku widniał
tatuaż w postaci Imperatora, torturowanego i konającego. Wykonano go w taki sposób, by
przekrwione lewe oko Sina tworzyło zarazem otwarte w krzyku usta władcy Imperium. Zęby
heretyka zostały zastąpione zaostrzonymi stalowymi implantami. Pachniał potem,
cynamonem, rozkładem. Przykucnął tuż przed Corbecem. Pułkownik poczuł, że siedzący za
nim Yael dygocze z przerażenia.
- Jesteśmy do siebie podobni, ja i ty.
- Nie sądzę... odrzekł pułkownik.
- Ależ tak. Ty jesteś synem Imperatora, służącym jego sprawie. Ja jestem Infardim,
pielgrzymem oddanym czci jego świętej. Zwiętej Sabbat, błogosławione niech będą jej kości.
Przybyłem tutaj, by oddać jej hołd.
- Jesteś tu, by ją zbezcześcić, przeklęty skurwysynu.
Uśmiech na twarzy Sina nie zniknął. Heretyk zamachnął się nogą i kopnął Corbeca w
żebra. Pułkownik natychmiast stracił przytomność. Kiedy ocknął się ponownie, leżał
pośrodku pokoju otoczony kultystami. Infardi śpiewali coś monotonnie, wybijając rytm na
meblach lub kolbach karabinów. Colm nigdzie nie dostrzegał Yaela. Ból w piersiach przybrał
na sile.
W polu widzenia Corbeca pojawił się Ojciec Sin. Za jego plecami stał wniesiony
wcześniej przez Infardich stół. Pułkownik dopiero teraz zauważył, że był to stół roboczy, z
przymocowanym do blatu ciężkim świdrem. Zwider zawył przeciągle. Wydawał taki sam
dzwięk jak tartaczna piła w śnie Corbeca.
- Dziewięć świętych ran Sabbat powiedział Sin Uczcijmy je ponownie, każdą z nich,
jedną po drugiej.
Jego ludzie rozciągnęli Yaela na blacie stołu. Zwider wył na wysokich obrotach.
Corbec nie mógł nic zrobić.
a
W swej północnej części Stare Miasto pięło się delikatnie w górę szczytu wzniesienia, na
którym zbudowano Cytadelę. Główna promenada starówki, nosząca dość irytującą w obecnej
sytuacji nazwę Infardi Mile, rozpoczynała się na Placu Studni i biegła poprzez targi zwierzęce
ku gęściej zabudowanego dystryktu kamieniarzy.
Jeden rzut okiem na fasady świątyń, kolumnady, pomniki, wystarczał, by przyjezdny
obserwator uświadomił sobie ogromne znaczenie gildii kamieniarzy w stołecznym mieście.
Wielkie bloki nieobrobionego sarsenu czy grandioritu były dostarczane do Doctrinopolis
rzeką z kamieniołomów położonych w pobliskich górach, ale to miejscowi rzemieślnicy
czynili z nich dzieła sztuki, tworząc w swych warsztatach na zboczach Cytadeli posągi
gargulców, ornamentowane bloki budowlane, sakralne płaskorzezby.
Główny oficer medyczny Tanithijczyków, Tolin Dorden, urządził polowy punkt
opatrunkowy na dolnym krańcu Infardi Mile, w wyłożonym ceramicznymi płytkami budynku
publicznej łazni. Część jego ludzi użyła bukłaków i hełmów, by zaczerpniętą z fontann na
Placu Studni wodą spłukać posadzki i ściany łazni. Dorden obrał za stanowisko robocze jedno
z pomieszczeń administracyjnych, relatywnie czystych. W powietrzu unosił się zapach
stęchlizny i wilgoci, przemieszany z ostrym odorem środków dezynfekujących.
Doktor kończył zszywać rozcięcie na kciuku szeregowca Gutesa, kiedy przez drzwi łazni
wszedł do środka jakiś verghastycki Duch. Z oddali dobiegał stłumiony huk pardusyckich
30
mozdzierzy ostrzeliwujących Cytadelę. Za progiem Dorden dostrzegał wyraznie gromadę
Tanithijczyków odpoczywających przy fontannach.
Skończył zakładać opatrunek i odesłał Gutesa na zewnątrz.
- Co z tobą ? zapytał przybysza, mężczyznę około trzydziestki o szerokiej twarzy i
masywnej szczęce.
- Chodzi o moje ramię, doktorze odparł Duch, z akcentem pełnym metropolitalnych
zmiękczeń Verghastu.
- Pozwól mi spojrzeć. Jak się nazywasz ?
[ Pobierz całość w formacie PDF ]