[ Pobierz całość w formacie PDF ]
pociąga ją bardziej niż mamy zmierzch. Ja przynajmniej nie wypieram się swojej
prawdziwej natury. Ale martw się o siebie, braciszku. Wyglądasz na słabego i
niedożywionego. Ona się z tobą droczy, co?
Zabij go, odezwał się jakiś natarczywy głos w myślach Stefano. Zabij go, z łam
mu kark, rozerwij mu gardło na strzępy. Ale wiedział, że Damon pożywił się dziś
wieczorem bardzo obficie. Ciemna aura brata wydawała się napęczniała, niemal lśniła
od życiowej energii, której zaczerpnął.
- Tak, napiłem się do syta - powiedział Damon z zadowoleniem, jakby czytał
bratu w myślach. Westchnął i przeciągnął językiem po wargach, wspominając tę
satysfakcję. - Mały był, ale zadziwiająco soczysty. Nie taki ładny jak Elena, no i na
pewno tak przyjemnie nie pachniał. Ale zawsze cudownie jest poczuć w sobie
krążenie nowej krwi. - Damon odetchnął głęboko, odsuwając się od drzewa i
rozglądając wkoło. Stefano pamiętał te pełne gracji ruchy, każdy gest opanowany,
precyzyjny. Minione stulecia tylko podkreśliły wrodzoną grację Damona. - Mam
ochotę zrobić coś takiego - powiedział Damon, podchodząc do rosnącego w pobliżu
młodego drzewka. Było od niego dwa razy wyższe, a kiedy objął pień, palce jego
105
dłoni się nie spotkały. Ale Stefano widział przyspieszony oddech i falowanie mięśni
pod cienką czarną koszulą Damona. a polem drzewo wysunęło się z ziemi, a jego
korzenie bezładnie zwisły. Stefano poczuł zapach wzruszonej ziemi. - I tak to drzewo
mi się tu nie podobało - powiedział Damon i cisnął je tak daleko od siebie, jak na to
pozwoliły splątane korzenie. A potem uśmiechnął się czarująco. - Mam też ochotę
zrobić coś takiego.
Ruch, błysk i Damon zniknął. Stefano rozejrzał się, ale nigdzie go nie widział.
- Tu na górze, braciszku. - Glos napłynął znad jego głowy, a kiedy Stefano
zerknął w tę stronę, zobaczył, że Damon siedzi wśród gałęzi dębu. Szelest brunatnych
liści i znów zniknął. - Znów na dok, braciszku. - Stefano okręcił się na pięcie,
klepnięty w ramię, ale nic za sobą nie zobaczył. - No tu, braciszku. - Znów się obrócił.
- Spróbuj jeszcze raz. - Wściekły, Stefano obrócił się w drugą stronę, próbując złapać
Damona. Ale jego pakę chwytały wyłącznie powietrze.
Stefano, tutaj". Tym razem głos rozległ się w jego myślach, a jego moc
wstrząsnęła nim do głębi. Trzeba było niezwykłej siły, żeby tak wyraznie
przekazywać myśli. Powoli obrócił się jeszcze raz i zobaczył Damona stojącego znów
w tej samej pozie, opartego o wielki dąb.
Ale tym razem rozbawienie znikło z oczu brata. Były czarne i nieprzeniknione,
a usta Damon miał zaciśnięte w wąską linijkę.
Jakiego jeszcze dowodu potrzebujesz, Stefano? Jestem silniejszy od ciebie.
Jestem też od ciebie szybszy i posiadam moce, o których nic nie wiesz. Stare moce,
Stefano. I nie boję się ich używać. Użyję ich zaraz przeciwko tobie".
- Po to tu przyjechałeś? %7łeby mnie torturować? Obchodzę się z tobą
miłosiernie, braciszku. Wiele razy mogłem cię zabić, ale zawsze cię oszczędzałem
Tym razem jest inaczej". Damon znów odsunął się od drzewa i przemówił na głos.
- Ostrzegam cię, Stefano, nie próbuj mi się sprzeciwiać. To
nieważne, po co tu przyjechałem. Ważne, że teraz chcę Eleny. A jeśli będziesz chciał
mnie powstrzymać, odebrać mi ją, zabiję cię.
- Spróbuj tylko - powiedział Stefano. Gorąca plama furii płonęła w nim jaśniej
niż kiedykolwiek, emanując blaskiem całej galaktyki gwiazd. Wiedział, że to w jakiś
sposób zagraża mrokowi Damona.
- Uważasz, że mi się nie uda? Nigdy się niczego nie nauczysz, braciszku. -
Stefano zdążył tylko dostrzec, że Damon ze znużeniem kręci głową, a potem znów ten
lekki ruch i poczuł, jak chwytają go silne ramiona. Zaczął walczyć odruchowo,
gwałtownie, z całych sił próbując je z siebie strząsnąć. Ale były niczym z żelaza.
Szarpał się dziko, próbując trafić Damona we wrażliwe miejsce pod brodą. Na
nic, ramiona miał unieruchomione za plecami, ciało jak w kleszczach. Był równie
bezbronny jak ptak w łapach chudego i doświadczonego kota.
Na moment udał bezwład, próbował zrobić się ciężki, a potem nagle napiął
wszystkie mięśnie, starając się wyrwać, zadać jakiś cios. Okrutne ręce tylko mocniej
go ścisnęły, a jego wysiłki stały się bezsensowne. %7łałosne.
Zawsze byłeś uparty. Może to cię przekona". Stefano spojrzał w twarz brata,
bladą jak matowe szyby okien pensjonatu. W te czarne bezdenne oczy. A potem
poczuł palce chwytające go za włosy, ciągnące jego głowę do tyłu, obnażające gardło.
106
Podwoił wysiłki, teraz już rozpaczliwe. Nie próbuj", rozległ się głos w jego
[ Pobierz całość w formacie PDF ]