[ Pobierz całość w formacie PDF ]

do swoich spraw i znajomości. Wiem tylko, że przyjmował
kogoś późną nocą - najczęściej opozycjonistów, wigów albo
weteranów jeszcze z czasów Cromwella, szpiegów, informato­
rów. Jedni z nich lubowali się w intrygach, inni lubili dobrą
whisky. - Uśmiechnęła się smutno. - Siedzieli niemal do rana,
dyskutując zawzięcie. Czasami, gdy byłam mała, siadałam na
szczycie schodów i podpatrywałam ich ukradkiem. Starałam
się, żeby mnie nie zauważyli.
Marcus popatrzył na nią łagodniejszym wzrokiem.
- Biedna Catherine. To smutne dzieciństwo. Dorastałaś bez
matki, odepchnięta przez ojca... A potem przyszła kolej na
mnie. Prawdę mówiąc, nie miałaś szczęścia.
Catherine unikała jego spojrzenia.
- Nie - powiedziała cicho. - Nie miałam.
- Dzisiaj wiem, że postąpiłem z tobą bardzo źle i niespra­
wiedliwie. Nigdy sobie tego nie wybaczę. Na dobrą sprawę
powinienem oddać Barringtona w ręce władz i zapewnić mu
uczciwy proces. Chciałem jednak, żeby cierpiał, tak jak ja
cierpiałem. Wybacz, że cię w to wciągnąłem. Ani przez chwilę
145
nie podejrzewałem, jak w istocie wyglądają twoje stosunki
z ojcem. Dla mnie byłaś tylko zwykłym narzędziem zemsty.
- Wiem. Wygląda na to, że przez jedną kartę będę teraz
cierpieć aż do końca życia.
- Nie myśl tak, Catherine. Muszę zatrzymać się w Londy­
nie, dopóki nie wyjaśni się sprawa Monmoutha. Póki co, nie
będziesz mnie zatem oglądać. Na pewno poczujesz ulgę. Lecz
potem wrócę... Pamiętaj o tym i pomyśl co dalej. - Przerwał
i zmarszczył brwi. - Muszę ci jeszcze coś powiedzieć.
- Co takiego?
- Tym razem chodzi o Monmoutha. Dobrze wiesz, że tutaj
ma wielu zwolenników.
- I co z tego? Dlaczego tak cię to martwi, Marcusie?
- Jesteśmy w Somerset. Prawdę mówiąc, siedzimy jak na
beczce prochu. Podczas wojny domowej to właśnie tutaj ist­
niało największe gniazdo oporu republikanów. Mało tego, ich
wojska odniosły zwycięstwo. Po restauracji władzy królew­
skiej na Somerset spadły najcięższe kary. Niestety, to tylko
umocniło buntownicze nastroje.
- Może wcale nie będzie rebelii? Jeszcze niczego nie wie­
my na pewno.
Marcus spojrzał nad jej ramieniem na promienie słońca,
igrające na falach jeziora.
- Ja wiem wystarczająco dużo - powiedział smutnym gło­
sem. - Królewscy gońcy nieustannie krążą pomiędzy Hagą
a Londynem. Przygotowania idą pełną parą. Sam to widzia­
łem. Boję się, że Monmouth zechce przypuścić atak na Jakuba
podczas najbliższej sesji parlamentu.
146
- Dlaczego właśnie wtedy?
- Wielu namiestników pojedzie do Londynu. George już
się tam wybiera. Gdy zabraknie dowódców, część żołnierzy
przejdzie na stronę rebeliantów.
- Już rozumiem... A Monmouth? Ilu ma oficerów?
- W tym właśnie największy problem. Brakuje mu dobrej
kadry, zahartowanej w boju i świetnie wyćwiczonej. Wpraw­
dzie ma wielu dawnych zwolenników Cromwella, ale oni są
już za starzy, żeby dowodzić armią, a zwłaszcza na polu walki.
To nie są przeciwnicy dla oddziałów króla.
- Przecież wszyscy dobrze wiedzą o planach inwazji. Czy
nie można powstrzymać Monmoutha na morzu?
- To nie takie proste. Kilka naszych okrętów bez przerwy pa­
troluje kanał. Mimo to Monmouth może się przedrzeć. Podejrze-
wam, że kupi duży okręt wojenny i przebije blokadę. Najbardziej
się boję, że zostaniesz sama, gdy będę w Londynie. Znam miesz­
kańców Saxton Court. Wielu z nich stoi po stronie Monmoutha.
Już prosiłem Fentona, żeby otoczył cię staranną opieką.
Catherine z niesmakiem zmarszczyła śliczny nosek.
- Pan Fenton nigdy nie ukrywał, że sympatyzuje z rebelian­
tami. Skąd wiesz, że nie porzuci swojego stanowiska?
- Mam nadzieję, że tak się nie stanie. Dał mi słowo.
- To trochę za mało. Jest republikaninem i szczerze nie­
nawidzi wszystkich królów i książąt. Sam mi to powiedział.
Chce powrotu Anglii z czasów Cromwella.
- Nie mogę w to uwierzyć. - Marcus pokręcił głową.
- To niebezpieczny człowiek - impulsywnie powiedziała
Catherine. - Nie lubię go, Marcusie, i on mnie też nie lubi.
147
-Spróbuj zapomnieć o uprzedzeniach. Sytuacja w kraju
jest wyjątkowo trudna. Musisz bardzo uważać. Strach pomy­
śleć, co będzie, jeżeli przypadkiem powiesz coś złego o królu
i twoje słowa dotrą do niewłaściwych uszu. Chyba nie chcesz
zagłady całego Saxton Court. Przez cały czas pamiętaj, że je­
stem królewskim oficerem. Nie możesz otwarcie głosić popar­
cia dla Monmoutha.
- Nic się nie bój - obiecała solennie. - Będę ostrożna.
- Zdajesz sobie sprawę, co nastąpi później, w razie bun­
tu i nieuniknionej klęski Monmoutha? Dojdzie do represji. -
Marcus pochylił się w stronę żony i spojrzał jej prosto w oczy.
- Proszę cię tylko o to, byś mi zaufała. O nic więcej.
Był tak blisko, że dreszcz przebiegł po plecach Catherine.
- Przyrzekam ci to - odparła bez wahania. - Nigdy nie za­
chowam się tak jak wczoraj. Masz na to moje słowo.
- Naprawdę? - wyszeptał.
Catherine skinęła głową.
- To nie znaczy jednak, że zostanę papistką - dodała lżej­
szym tonem.
- Mnie też wcale się nie podoba, że mamy na tronie króla
katolika - odparł Marcus. - Sam jestem protestantem, ale re­
alistą. Możesz być zupełnie pewna, że Jakub zbyt długo nie za­
grzeje miejsca na angielskim tronie. Jednak nie chcę Monmou­
tha. To słabeusz. Bardziej widziałbym córkę Jakuba, Marię,
i jej męża Wilhelma.
Wstał i wyciągnął ręce do Catherine, żeby pomóc jej pod­
nieść się z ziemi. Ona jednak zrobiła to o własnych siłach.
Marcus przez dłuższą chwilę wpatrywał się w nią swoimi
148
ciemnymi oczami. Co za ironia losu, pomyślała. Właśnie te­
raz, kiedy zaczęłam poznawać go trochę lepiej, znów musimy
się rozstać. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • granada.xlx.pl
  •