[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Ona sama nikogo nie potrzebowała. A już na pewno nie tej głupiej
szkoły imienia Roberta E. Lee, gdzie w jeden dzień z megapopularnej osoby
można się było stać kompletnym wyrzutkiem, wystarczyło tylko zakochać
się w niewłaściwej osobie. Nie potrzebowała żadnej rodziny ani żadnych
przyjaciół...
Zwalniając, żeby wjechać na kręty podjazd przed pensjonat, Elena czuła,
że jej myśli też przestają galopować.
No cóż. Nie na wszystkich swoich znajomych była wściekła. Bonnie i
Meredith nie zrobiły jej nic złego. Ani Matt. On jest w porządku. Może jego
samego nie potrzebuje, ale ten jego samochód spadł jej jak z nieba.
Elena poczuła, że mimo wszystko zaczyna jej się chcieć śmiać. Biedny
Matt. Ludzie wiecznie sobie pożyczają tego jego rozklekotanego grata. Musi
teraz myśleć, że ona i Stefano poszaleli.
Zmiech wywołał kolejnych parę łez, więc siedziała i ocierała je, kręcąc
głową. O Boże, jak do tego wszystkiego doszło? Co za dzień. Powinna
świętować zwycięstwo, bo przecież udało im się pokonać Caroline, a
zamiast tego ona siedzi sama w samochodzie Matta i płacze.
Ale Caroline rzeczywiście wyglądała cholernie śmiesznie. Elena
zatrzęsła się lekko od nieco histerycznego chichotu. Och, ta jej mina. Dobrze
byłoby, żeby ktoś to nagrał na wideo.
Wreszcie i chichot, i łzy ustąpiły, i Elenę ogarnęła fala znużenia. Oparła
się nieco o kierownicę, usiłując przez chwilę w ogóle o niczym nie myśleć, a
potem wysiadła z samochodu.
Pójdzie i poczeka na Stefano, a potem oboje wrócą i naprawią to
zamieszanie, którego narobiła. Pomyślała ze znużeniem, że to trochę potrwa.
Biedna ciocia Judith. Pół miasta widziało, jak Elena na nią nawrzeszczała.
Dlaczego tak się dała wyprowadzić z równowagi? Ale te uczucia nadal
kłębiły się tuż pod powierzchnią, jak się przekonała, kiedy drzwi pensjonatu
okazały się zamknięte i nikt nie reagował na dzwonek.
No, cudownie, pomyślała, a oczy znów ją zapiekły. Pani Flowers też
pojechała na obchody Dnia Założycieli. A teraz Elena miała do wyboru
siedzieć w samochodzie albo czekać tu, na tym wietrzysku...
Wtedy po raz pierwszy zauważyła pogodę i rozejrzała się wkoło,
zaalarmowana. Dzień wstał chłodny i pochmurny, ale teraz znad ziemi
wstawała mgła, jakby okoliczne pola parowały. Chmury już nie tylko kłębiły
się po niebie, ale wręcz gnały. A wiatr się wzmagał.
Jęczał wśród gałęzi dębów, porywając ostatnie liście i strząsając je na
ziemię. Ten dzwięk narastał, już nie jęk, ale ryk.
Było też coś jeszcze, coś, co rodziło się nie z wiatru, ale z samego
powietrza, z otaczającej przestrzeni. Jakieś uczucie nacisku, zagrożenia o
niewyobrażalnej sile. Jakby jakaś moc rosła, gromadziła się i zbliżała.
Elena obróciła się twarzą w kierunku dębów.
Grupa tych drzew rosła poza domem, za nimi kolejne, które powoli
przechodziły w las. A dalej była rzeka i cmentarz.
Coś... Coś się tam czaiło. Coś... Bardzo złego.
Nie szepnęła Elena. Nie widziała tego, ale czuła, zupełnie jakby jakiś
wielki kształt unosił się tam, żeby się nad nią pochylić, przesłaniając niebo.
Czuła to zło, tę nienawiść, tę zwierzęcą wściekłość.
%7łądza krwi. Stefano użył tych słów, ale ona ich nie zrozumiała. A teraz
czuła tę żądzę krwi... która skupiała się na niej.
Nie!
Coraz wyżej i wyżej, grozba uniosła się nad nią. Nadal nic nie widziała,
ale to było zupełnie tak, jakby rozpościerały się wielkie skrzydła, sięgając w
dwie strony aż po horyzont. Coś pełnego niewyobrażalnej mocy... To coś
chciało zabijać...
Nie! Dobiegła do samochodu w tej samej chwili, w której fala mocy
uniosła się nad nią i zapikowała w jej stronę. Szamotała się z klamką i
rozpaczliwie próbowała trafić kluczykiem do zamka. Wiatr wył, szalał,
szarpał ją za włosy. Sypnęło jej w oczy lodem i piaskiem, oślepiło ją, ale
wreszcie przekręciła kluczyk i drzwi się otworzyły.
Bezpieczna! Zatrzasnęła drzwi za sobą i rąbnęła pięścią w blokujący je
przycisk. A potem rzuciła się w bok, sprawdzić, czy pozostałe drzwi też się
zamknęły.
Na zewnątrz wiatr wył tysiącem głosów. Samochód zaczął się trząść.
Przestań! Damonie, przestań! Jej słaby głos zagłuszyła kakofonia
dzwięków. Położyła dłonie na desce rozdzielczej, jakby chciała w ten
sposób uspokoić samochód, który kołysał się coraz mocniej, bombardowany
gradem.
A potem coś dostrzegła. Za tylną szybą robiło się ciemniej, a z tej
ciemności wyłonił się jakiś kształt. Wyglądał jak olbrzymi ptak z mgły czy
też ze śniegu, ale jego kontury były rozmyte. Jedyne, co widziała wyraznie,
to te wielkie, bijące skrzydła... I to, że leci wprost na nią.
Włóż kluczyk do stacyjki. No, włóż go! A teraz ruszaj! Umysł wydawał
jej krótkie polecenia. Staruteńki ford zakrztusił się, a koła zapiszczały,
zagłuszając wiatr, kiedy ruszyła z miejsca. Unoszący się za nią kształt
podążył jej śladem, coraz bardziej rosnąc we wstecznym lusterku.
Wracaj do miasta, do Stefano! Jedz! Jedz! Ale kiedy skręciła z piskiem
opon w lewo, na Old Creek Road, wpadła w poślizg, a z nieba rąbnęła
błyskawica.
Gdyby nie udało jej się zahamować, to drzewo runęłoby na nią. Jednak
jego upadek tylko wstrząsnął samochodem, a pień minął przedni błotnik o
centymetry. Drzewo, w całej swojej masie rozdygotanych, obalonych gałęzi,
zupełnie jej zablokowało powrotną drogę do miasta.
Znalazła się w pułapce. Odcięło jej jedyną drogę do domu. Była tu sama,
w żaden sposób nie mogła uciec przed tą potworną mocą...
Moc. To było to, to był klucz do wszystkiego. Im silniej jesteś związana
z ciemnością, tym bardziej krępują cię jej zasady".
Bieżąca woda!
Wrzucając wsteczny bieg, zawróciła, a potem ruszyła przed siebie. Jasny
kształt pochylił się i runął w jej stronę, chybiając o mały włos, tak samo jak
przedtem to drzewo, a po chwili gnała na wprost wzdłuż Old Creek Road,
prosto w najgorszą burzę.
Nadal była ścigana. Teraz Elena miała w głowie tylko jedną myśl.
Musiała przejechać na drugą stronę rzeki, zostawić to coś za sobą.
Pojawiły się kolejne błyskawice i zobaczyła następne powalone drzewa,
ale udało jej się je ominąć. Teraz już było niedaleko. Przez padający grad
widziała rzekę migoczącą po jej lewej stronie. A potem zobaczyła most.
To tam, udało jej się! Podmuch wiatru sypnął gradem o przednią szybę,
ale przy następnym ruchu wycieraczek znów go wyraznie zobaczyła. To
tam, trzeba będzie zaraz skręcić.
Samochód szarpnął i gwałtownym skrętem wpadł na drewnianą
[ Pobierz całość w formacie PDF ]