[ Pobierz całość w formacie PDF ]
ko mi nie mów, że zmusiłeś ją do zakupu prezentów dla całej twojej ro-
dzinki!
- Ona... trochę mi w tym pomaga - wyjaśnił Josh. - A co w tym złego?
- Matka cię prosiła, żebyś w tym roku bardziej się postarał, a ty zlecasz
to obcej osobie?
W Joshu rosło poczucie winy, ale nie miał zamiaru się poddawać.
- A co miałem zrobić? Ty odmówiłaś współpracy, a ja nie mam czasu
na takie bzdury. - Odwrócił głowę, żeby nie widzieć oskarżycielskiego
spojrzenia Mable. - Poza tym Amanda nie jest już obca. Moi krewni wczo-
raj ją poznali.
- Co masz na myśli?
- Wziąłem ją na przyjęcie do ciotki Mimi.
- Poszedłeś na przyjęcie? - Mable wyglądała, jakby zobaczyła ducha. -
Przecież ty nie chodzisz na rodzinne spotkania.
- Zgadza się, ale tym razem musiałem. Amanda miała dzięki temu
szansę wszystkich poznać i czegoś bliższego się o nich dowiedzieć.
- A niech cię licho porwie! - krzyknęła Mable. Wzięła się pod boki i
spojrzała na niego z podziwem i zgorszeniem jednocześnie. - To naj-
okropniejszy numer, o jakim kiedykolwiek słyszałam. Przecież to twoi
krewni! To ty powinieneś ich znać najlepiej.
- Amanda też coś takiego mówiła.
- Naprawdę?
- Tak, ale jestem pewien, że sobie poradzi.
- Może i tak - powiedziała Mable, po czym uśmiechnęła się szeroko. -
Wiesz co? Zaczynam lubić tę twoją Amandę.
S
R
- Pewnie, kto by nie lubił elfa. - Josh spojrzał na sekretarkę z obawą. -
Tylko nie zdradz nikomu, kim ona jest.
- Nie musisz się martwić - szepnęła Mable. - Będę milczeć jak grób.
Twoja tajemnica jest bezpieczna.
Wymaszerowała z gabinetu Josha i zamknęła za sobą drzwi. Josh przez
chwilę patrzył za nią, po czym włączył komputer. Wszystko pójdzie
świetnie. Znalazł sposób na rozwiązanie świątecznych problemów. Może
już o nich zapomnieć i skoncentrować się na pracy.
- Chwileczkę, sprawdzę, czy jest. - Brandy zasłoniła ręką słuchawkę i
spojrzała na Amandę z uniesionymi brwiami. - To jakaś Charmaine - wy-
jaśniła teatralnym szeptem.
Amanda pokręciła energicznie głową. Brandy westchnęła demonstra-
cyjnie i podniosła słuchawkę do ucha.
- Przykro mi, proszę pani. Amanda nie może teraz podejść do telefonu.
Tak, oczywiście. Przekażę jej, że pani dzwoniła.
Odłożyła słuchawkę i spojrzała na przyjaciółkę.
- Charmaine - powtórzyła. - Niech zgadnę, pewnie jakaś krewna Josha
Larklanda?
- Tak.
- No jasne. - Brandy usiadła na kuchennym krzesełku. - Przynajmniej
jakaś odmiana po Harvym Dentonie. Już trzy razy dzisiaj dzwonił z prze-
prosinami. Niedługo uwierzę, że naprawdę jest mu przykro.
- Może i tak - powiedziała Amanda. - Przysłał ci kwiaty. I przecież wy-
jaśnił, że wczoraj zle cię zrozumiał.
- To prawda. Powiedział, że kiedy usiadłam i zapytałam, co mogę zro-
bić, by umilić mu święta, był pewien, że to bardzo konkretna" oferta.
S
R
Amanda zachichotała. Takie słowa w ustach jej zmysłowej przyjaciółki
musiały zabrzmieć zupełnie jednoznacznie.
- I tak na pewno było.
- Możliwe - ucięła dyskusję Brandy. - Ale to wcale nie załatwia spra-
wy. Nie powinien się na mnie od razu rzucać. - Skrzyżowała ręce na pier-
siach i dodała: - Powiedziałam mu to.
- Naprawdę? I co on na to?
- Przyznał mi rację - powiedziała Brandy z uśmiechem satysfakcji. -
Wytłumaczył się brakiem doświadczenia. Twierdzi, że od rozwodu żyje
jak mnich. Myślał, że takie dziś panują obyczaje. Możesz to sobie wyobra-
zić?
Amanda zaczynała współczuć Harvy'emu Dentonowi.
- Brzmi to całkiem prawdopodobnie.
- Być może. Teraz chce, żebym znowu przyszła do jego biura i dała mu
kolejną szansę. Trzy razy mu odmawiałam, a on wciąż nie chce tego przy-
jąć do wiadomości.
- Może powinnaś się zgodzić? - powiedziała niepewnym tonem Aman-
da. - Wydaje się, że to całkiem miły gość. Jeśli chcesz, mogłybyśmy pójść
razem.
- Daj spokój, Amando. Nie chcę już mieć do czynienia z Harvym Den-
tonem. To obleśny dziwak. Dlaczego nagle miałby się zacząć zachowywać
inaczej?
- Nigdy nie wiadomo - stwierdziła Amanda. Przypomniała sobie tele-
fon sprzed kilku minut. - Co mówiła Charmaine?
- To co wszyscy inni: że chce się z tobą spotkać. - Brandy przyjrzała
się jej z zaciekawieniem. - Cały ranek dzwonią do ciebie krewni Josha
Larklanda. Najpierw Judith, która chce cię zaprosić na herbatę, potem
S
R
Shelby, a teraz jeszcze Charmaine, która chce cię zabrać na jakieś zajęcia z
kosmetologii.
- Nie z kosmetologii - poprawiła ją Amanda. - Z kosmologii.
- A cóż to jest, u licha?
- Ma to jakiś związek z planetami i galaktykami - wyjaśniła. - Szkoda,
że nie mogę pójść.
Tak naprawdę chętnie spotkałaby się też z ciotką Judith i Shelby.
- Dlaczego?
- Nie mogę, Brandy. Jest tylko jeden powód, dla którego ci ludzie
mnie zapraszają: myślą, że jestem dziewczyną Jo-sha. A to nieprawda.
Brandy przeczesała palcami włosy. Przechyliła głowę i przyjrzała się
uważnie Amandzie.
- Coś ty narozrabiała? - spytała.
- Nic, tylko poszłam na przyjęcie. - Amanda uniosła filiżankę z kawą
do ust. - Brandy, to było niesamowite. Nigdy nie czułam się tak akcepto-
wana i lubiana. Nigdy, w całym moim życiu. Każdy chciał ze mną poroz-
mawiać. Było tak, jakbym wróciła do domu.
- Nie próbuj mi tylko wmawiać, że dyskutowali z tobą o przyjęciu, któ-
re mamy zorganizować dla Josha - powiedziała oschle Brandy.
- Nie, wszyscy chcieli rozmawiać tylko o mnie albo o Joshu.
- Nie musieli cię chyba specjalnie zachęcać. Sama wciąż o nim gadasz
- poskarżyła się Brandy. - W kółko tylko Josh i Josh. Już chyba ze sto razy
wymieniłaś jego imię.
- Kłamiesz! - zaprotestowała Amanda, choć dobrze wiedziała, że przy-
jaciółka ma rację.
Wciąż miała przed oczami jego lśniące oczy, czuła ciepło jego policzka
i muśnięcie zmysłowych warg. Siłą oderwała się od tych wspomnień.
S
R
- Zależy mi tylko na tym, żeby jego krewni dostali właściwe prezenty.
- Nie tylko na tym - powiedziała Brandy, pochylając się do przodu. -
Zakochałaś się w Joshu Larklandzie.
- Nie. Chociaż to naprawdę miły facet. Potrafi być czarujący i jest
przystojny. - A jak całuje! Tego jednak nie zamierzała mówić na głos. - W
dodatku ma bardzo fajnych krewnych.
- O których zupełnie nie dba - przypomniała jej Brandy.
- Nie wydaje mi się, by to była prawda - nie zgodziła się Amanda. -
Myślę, że bardzo mu na nich zależy. Prawie cały wieczór spędził na wypy-
tywaniu ich o wiek i pracę.
- Czyli o rzeczy, które powinien dawno wiedzieć - zauważyła Brandy.
- Męczy go trochę ich nadmierna troskliwość - ciągnęła, nie zważając
na nic, Amanda. - Wciąż go z kimś swatają. Sama powinnaś zobaczyć te
wszystkie harpie, które były u Mimi. Wydaje mi się, że rodzina w ogóle
nie rozumie Josha.
- Ja też nie - mruknęła Brandy.
- Och, on jest po prostu typem pracoholika - wyjaśniła Amanda, pa-
trząc nieprzytomnie w przestrzeń.
- Nie rób tego, Amando.
- Czego? - zapytała ze szczerym zdziwieniem.
- Nie angażuj się. Pracujesz w biurze organizacji przyjęć. Nie jesteś
psychoterapeutką.
- Wiem, ale przecież idą święta.
- Ludzi nie zmienisz, nawet w święta. A już na pewno nie udaje się to z
mężczyznami. Trzeba ich brać jak towar z przeceny, jak koszulę bez guzi-
ka lub sukienkę ze skazą, z całym dobrodziejstwem inwentarza. Faceci są
niewyuczalni, uwierz mi.
- Po co mi to mówisz?
S
R
[ Pobierz całość w formacie PDF ]