[ Pobierz całość w formacie PDF ]
się prawie upewnić, jeśli zobaczymy, \e rosną tam drzewa. Nie traćmy zatem czasu!
Dosiadłem konia. Chłopiec poszedł za moim przykładem i odezwał się przy tym z
młodzieńczą powagą:
Ale musimy dbać o ostro\ność, gdy\ poza drzewami mogą czyhać wojownicy Yuma!
Tego sobie właśnie \yczę, zaśmiałem się; smuciłbym się, gdyby ich tam nie było!
Ale wtedy i oni nas zobaczą!
Ju\ my się postaramy o to, aby nas nie zauwa\yli! Moja poufałość ośmieliła go do uwagi:
Niech mój sławny biały brat pomyśli, \e wąwóz to nie otwarta równina! Tu nie mo\na
zauwa\yć lasu na większą odległość, gdy\ wąwóz posiada zakręty. Kto odkryje las ten stoi
właśnie tu\ przed nim, a jeśli w lesie jest nieprzyjaciel, to mo\e łatwo się zdarzyć, \e nie będzie
ju\ czasu zawrócić!
Mój mały brat mówi jak stary, doświadczony poszukiwacz śladów. Mo\e jednak zechce
uprzytomnić sobie, \e zakręty wąwozu, poza którymi rzeczywiście grozi niebezpieczeństwo,
dają właśnie osłonę ostro\nemu wywiadowcy! Skręt, za którym ukrywa się nieprzyjaciel, jemu
tak\e przeszkadza mnie spostrzec. Kto zaś chce odkryć ogień, temu wystarczy poszukać dymu,
albo światła ogniska; po co wkładać weń rękę, a\eby dopiero na własnej skórze przekonać się o
jego obecności? My te\ nie przekroczymy wcale drugiego wąwozu, w którym usadowił się
nieprzyjaciel!
Indianin rozumiejąc, \e go karcę zwiesił głowę i milczał. Jechaliśmy tą samą drogą co
wczoraj; starałem się, \eby konie szły ciągle po gruncie skalistym nie pozostawiając śladów.
Niezbyt bezpieczna była to jazda, skoro u ka\dej chwili mogliśmy natknąć się na któregoś z
Yuma, albo nawet na cały ich oddział. Na szczęście jednak obeszło się bez przygodnych
spotkań. Po upływie mniej więcej pół godziny dostaliśmy się do ujścia pierwszego wąwozu,
który podobnie jak drugi, prowadził na lewo. Mając ju\ plan gotowy, skręciłem i wjechałem do
wąwozu. Indianin wahał się przez chwilę, podą\ył jednak za mną nie mówiąc ani słowa. Nie
mógł mnie zrozumieć, ale milczał, obawiając się, \e znowu go skarcę. Po co wjechaliśmy do
pierwszego wąwozu, skoro mieliśmy szukać Yuma w drugim? Odpowiedz otrzymał wkrótce.
Pierwszy wąwóz był taki, jak przypuszczaliśmy: wąski i płytki. Wznosił się szybko i mniej
więcej po dziesięciu minutach dotarliśmy do wylotu; tutaj le\ała równina; pusta i bezdrzewna,
ciągnęła się a\ po widnokrąg. Na wschodzie widniały w oddali góry, na północnym zachodzie,
w niezbyt wielkiej odległości, zauwa\yłem ciemne pasmo. Wskazując ręką w tym kierunku
zapytałem towarzysza:
Co się mo\e znajdować za tą linią? Las!
Nie, gdy\ linia jest właśnie lasem. Otacza on brzegi, a zapewne i zbocza drugiego
wąwozu, którego szukamy. Mój młody brat zrozumie teraz, dlaczego zboczyliśmy nie tam, lecz
tutaj, do pierwszego wąwozu. Tam groziłoby nam niebezpieczeństwo; tutaj zaś odkryliśmy las,
a mimo to nieprzyjaciele nie mogą nas widzieć. Je\eli Yuma rzeczywiście zatrzymali się w
wąwozie, to zapewne rozstawili stra\e tylko od strony głównej doliny, gdy\ jedynie stamtąd
mogą się spodziewać przybycia kogoś obcego. Mo\emy zatem jechać otwarcie do lasu, bez
obawy, \e mo\na odszukać ogień, nie parząc sobie palców!
Niech Old Shatterhand nie gniewa się na mnie! odpowiedział pokornie mój młody
towarzysz. Pojedziemy tam?
Tak; muszę koniecznie sprawdzić, czy moje przypuszczenia są słuszne! Czy mój młody
brat chce tutaj zostać i czekać na mnie?
Jadę choćbym miał spotkać cały szczep Yuma! odpowiedział \ywo. Jeśli jednak
Old Shatterhand rozka\e, tu muszę zostać!
Jedz ze mną; mam nadzieję, \e nie popełnisz \adnego błędu. Wiesz Przecie\ jak
niebezpiecznie skradać się w biały dzień do nieprzyjacielskiego obozu!
Ruszyliśmy galopem, a\eby o ile mo\na skrócić czas, podczas którego mogliby nas jednak
przypadkiem spostrzec Indianie. Przybywszy do celu zsiedliśmy z koni i przywiązawszy je do
drzewa przeszukaliśmy skraj lasu na odpowiedniej przestrzeni. Nie znalezliśmy nic
podejrzanego; następnie zaszyliśmy konie w takiej gęstwinie, \e nawet bystre oko niełatwo by
je odkryło.
Czy mój brat będzie strzec koni, czy pójdzie ze mną? zapytałem.
Idę!
A mo\e wolisz sam działać? Gdy się rozdzielimy, dojdziemy do celu w połowie czasu.
Jeśli Old Shatterhand \ywi do mnie zaufanie, to niech powie co mam uczynić. Błędu nie
popełnię \adnego!
Więc chodz! Musimy wyszukać naprzód brzeg wąwozu. Weszliśmy głębiej w las i
wkrótce przybyliśmy na upragnione miejsce; grunt opadał tu stromo w dół. Schodziliśmy tak
długo, a\ rozchyliło się przed nami dno wąwozu; porastało trawą i przepływał przez nie mały
strumyczek. Na zboczach rósł gęsty las.
Teraz się rozdzielimy, rzekłem. Ja będę szedł kwadrans drogi w dół ku głównej
dolinie; ty idz przez ten czas w górę, potem wrócimy tutaj. Jeśli nic nie zauwa\ymy to
będziemy szukać dalej, dopóki nie przetrząśnie my całego wąwozu. Nie daj się tylko skusić
do jakiejś nieostro\ności, przede wszystkim do strzału!
Ostrzegałem go, gdy\ nie byłem zupełnie pewny, czy potrafi opanować \ądzę zemsty,
gdyby zobaczył Vete Ya.
Przeszedłem oznaczoną przestrzeń nie spostrzegając nic osobliwego. Co prawda środkiem
doliny przebiegała przez trawę ciemna pręga, którą uwa\ałem za trop; mógł on jednak
pochodzić zarówno od zwierzęcia jak i człowieka; ostro\ność nie pozwalała mi zejść na dół,
aby go zbadać.
Wróciłem na miejsce, z którego rozeszliśmy się, prędzej ni\ Indianin, niedługo wszak\e na
niego czekałem.
Nie widziałem nikogo, rzekł a jednak przez trawę przebiega trop.
To samo ja zauwa\yłem!
Nos mój widział dalej ni\ oczy; czułem woń dymu.
Czy mo\e równie\ zapach pieczonego mięsa?
[ Pobierz całość w formacie PDF ]