[ Pobierz całość w formacie PDF ]
błyskały zielono i czerwono.
Dwukrotnie słyszał w pobliżu trzask dziobów sowich. Raz Mistyk dał
szalonego susa, usiłując pochwycić upiorny cień, szybujący tak nisko nad ich
głowami, że czuli prąd powietrza i łowili łopot skrzydeł. Starania spełzły na
niczym. Wygramolili się więc z jamy i poprzez pagór zasp spełzli do nowego
dołu, lecz tu również nie znalezli ani mięsa, ani nawet jego woni. .
Wtenczas Błyskawica objął dowództwo. Wydostał się znów na szczere
barren i ruszył w stronę karłowatych zarośli, gdzie przed kilku tygodniami
widział białe króliki. Mistyk towarzyszył mu potulnie.
Obecnie już żaden z nich nie biegł. Ciężka praca w zaspach i na niepewnym
gruncie jam wyczerpała obu do reszty. Wiele godzin ternu odcierpieli fizyczną
mękę głodu. Teraz proces głodowy przeszedł w inną fazę. Spomiędzy żeber znikł
dotkliwy ból. Pojawiła się natomiast coraz to silniejsza, coraz to bardziej trudna
do opanowania chęć spoczynku. Ot, paść na śnieg i tak pozostać! Lecz zarówno
jak przed godziną myśl o chacie zmuszała do pracy mięśnie Błyskawicy, tak
teraz zbierał resztkę sił na wspomnienie owych zarośli. W mózgu miał wizję
jałowcowych krzaków i cedrów sięgających zaledwie bioder dorosłego
mężczyzny, a w tym wszystkim olbrzymie białe króliki tańczyły wściekłą
sarabandę.
Dotarli do zarośli i minęli je. Ginęły niemal całkowicie pod spiętrzonym
morzem zasp. Tu i ówdzie tylko
leżały nagie połacie do czysta wymiecione wichrem. W całym swym życiu
spędzonym śród wspaniałych kniei południa Mistyk nie oglądał nic równie
pokracznego, jak ten las" ziem podbiegunowych. Drzewa jego, stuletnie nieraz,
przypominały koszmarne pająki. Zarówno jak człowiek przez chorobę lub
przypadek podlega deformującemu kalectwu, tak straszliwe zimno wykoślawiło
cedry i jałowce, nadając im kształt potwornych garbusów. Zród pni i gałęzi mięsa
nie znalazłbyś na lekarstwo. Znikły nawet tak przez Błyskawicę znienawidzone
białe lisy. Głód srożył się wszędzie.
W sercu Błyskawicy trwał jeszcze instynkt ostatni, ten właśnie, który pędził
szalone stado. Na szlakach dawnych łowów pozostało wiele rozproszonych
kości. Teraz, gdy rozwiało się marzenie o królikach, znikła również nadzieja
znalezienia mięsa. Mięso nie mieściło się już w jego światopoglądzie. Natomiast
widział kości. Widział je gęsto rozsiane tam właśnie, gdzie niegdyś ciepła krew
broczyła śnieg tak obficie. Więc ku tym kościom dążył, a Mistyk ufny nadal,
choć coraz słabszy, nie odstępował go ani na krok.
W godzinę pózniej dotarli do szerokiego, dobrze ubitego szlaku, po którym
po raz szósty i ostatni Topek i Olee John oraz reny Olee Johna przeszli przez
otwarte barren. Leżał tu ciężki, ciepły zapach mięsa. W powietrzu wisiała ostra
woń rozgrzanych, parujących ciał.
Błyskawicy serce skoczyło do gardła. Chwilę stał bez ruchu, drżący. Obok
Mistyk dygotał również. Cała męka głodu owładała nimi na nowo,
niewysłowienie straszna i bolesna. Przypominali ludzi konających z pragnienia
na pustyni, którym by miraż objawił nagle chłodne wody strumyka.
Trwali nieruchomo, ciężko dysząc, podczas gdy ciała ich gromadziły resztę
mocy do ostatecznego wysiłku. Krew wrzała szybciej. Aby unosiły się ku górze.
Rozluznione mięśnie barków i łeb tężały. Uszy strzygły badawczo. Nie tylko
bowiem trafili na ślad stada, lecz stado to było blisko, więc instynktownie starali
się ułowić tętent racic.
Błyskawica kucnął raptem w samym środku tropu i zwracając ku gwiazdom
bury pysk posłał w przestrzeń zgłodniały, płaczliwy zew do mięsa! Mistyk
siadł obok i również rozwarłszy potężne szczęki przyłączył głos do głosu
towarzysza, aż hasło łowów w cichą noc poniosło szeroko i daleko.
O milę rozbrzmiała odpowiedz. O dwie mile druga. Każda nowa gardziel
słała zew dalej, aż białą, wygwieżdżoną ziemią wstrząsnął pożądliwy dreszcz.
Zbiedzone, wychudłe cienie niby duchy mknęły zewsząd. Zgłodniała dzika horda
bezlitosna i od nikogo nie mogąca oczekiwać współczucia; Hunowie spod
bieguna pustoszący wszystko na swej drodze i gdy idzie o jadło walczący tak
zażarcie, jak nikt inny.
Cel, ku któremu parły ich wygłodzone wnętrzności, wiódł tym razem prosto
do pułapki zastawionej przez białego człowieka.
ROZDZIAA 8
Pułapka
Kędy tnący zajadle wczesny zimowy wicher wysoko spiętrzył lody, na
obszernym cyplu pomiędzy polarnym Sundem a przesmykiem Bathurst, leżał ów
sak", wielka szczelina długa na pół mili. Otaczały ją z trzech stron zwały lodu i
śniegu, tworząc głęboki wąwóz, pułapkę o jednej tylko drodze ucieczki. U
wyjścia parów miał sto jardów szerokości, potem zwężał się stopniowo, aż
niespełna sto jardów dzieliło brzeg od brzegu.
Do tego saka właśnie Topek i Olee John wegnali stado renów. Czynili to po
raz szósty i po raz szósty zamykali reny w wysokiej zagrodzie zbudowanej z
lodowych brył, a mieszczącej się na pół drogi między wejściem do parowu i jego
końcem. Plan Pelletiera był prosty, lecz mimo to zgubny, gdyby się powiódł.
Kapral jaskrawię odmalowywał sobie w myśli przebieg udanej zasadzki. Zgraja
wilcza, mknąc po ciepłym tropie, wpadnie do parowu, zaś setka łowców ukryta
tuż na obu krawędziach momentalnie przetnie odwrót. Jeszcze większa liczba
myśliwych miała bronić dostępu do stada Olee Johna. Wilki zamknie się w saku i
tam wybije do nogi.
Topek, uniósłszy nauszniki, pierwszy ułowił daleki huk fuzji sygnalizującej,
[ Pobierz całość w formacie PDF ]