[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Muszę cię gdzieś schować powiedziała. Zaraz znów zacznie
padać.
To może zrobimy szałas?
Dobrze, niech będzie szałas zgodziła się Lilly. Liści
palmowych starczy na całą wioskę, nie wiem tylko, z czego zrobimy
radiostację.
Przecież mówiłem ci, że nie potrzebujemy żadnej radiostacji.
Zawiadomiłem ich, gdzie jesteśmy. Musimy tylko cierpliwie
poczekać.
Jak długo? A jeśli ci dwaj się tu pojawią, to nikt i nic nas
przed nimi nie obroni.
Będę w nich rzucał orzechami kokosowymi mruknął Ethan.
Oczy miał zamknięte.
Pod warunkiem, że wskażę ci kierunek.
Widzisz? Uśmiechnął się, ale oczu nie otworzył. Dobrana z
nas para.
Zasnął.
83
RS
Cały dzień przesiedzieli nad strumieniem. Lilly nazbierała liści
palmowych, ułożyła je na wyrzuconych przez morze kawałkach
drewna, tworząc w ten sposób przytulny szałas. Ethan pociął liany,
którymi związali całą konstrukcję. Potem oboje zajęli się urazami
Ethana. Oko miał tak zapuchnięte, że zupełnie nic nie widział, na
lewym boku pojawiła się kolejna rana. Lilly nafaszerowała go
aspiryną i jako tako oczyściła wszystkie rany i zadrapania. Na
prawdziwy opatrunek musiał poczekać do czasu, aż znajdą się w
chatce, gdzie Lilly miała dobrze zaopatrzoną apteczkę. Znów spadł
deszcz. Tym razem padał równo, spokojnie, ale był strasznie zimny.
Na szczęście, tym razem mieli szałas i jedną ciepłą kurtkę. Siedzieli
jak myszy pod miotłą i nasłuchiwali, czy nie nadchodzą porywacze.
O zachodzie słońca przestało padać. Lilly wiedziała już trzy
bardzo ważne rzeczy. To, że policja nadal nie ma pojęcia, gdzie ich
szukać, że musi zaprowadzić Ethana do chatki, żeby ściągnąć
pomoc, i że stan jego zdrowia pogarsza się z każdą chwilą.
Ethan leżał z zamkniętymi oczami, przykryty ciepłą kurtką.
Dobrze, że księżyc świeci stwierdził.
Widzisz księżyc? ucieszyła się Lilly.
Nie widzę. Pamiętam go z poprzedniej nocy. Ale ty świecisz.
Jakby padało na ciebie światło. Albo to światło księżyca, albo
zjadłem jakąś trującą roślinę.
Lilly podciągnęła kolana i oplotła je rękami. Przed chwilą znów
dotykała jego czoła. Sprawdzała, czy Ethan nie ma gorączki. Był
blady, pocił się i coraz gorzej widział. Noga mu spuchła, w ustach
miał sucho, choć Lilly nieustannie poiła go wodą; Wiedziała, że musi
jak najprędzej zaprowadzić go do chatki, gdzie będzie miała lepsze
środki lecznicze niż aspiryna. Musiała to zrobić szybko, póki jeszcze
istniał cień szansy na to, że on zdoła tam dojść.
84
RS
Ethan zaczęła, patrząc na księżycowe błyski odbijające się w
jego włosach. Nie mogła od nich oczu oderwać.
Jutro, Lilly poprosił, nie otwierając oczu.
Wez przynajmniej aspirynę błagała.
Połknąłem jej tyle, że co najmniej przez miesiąc nie będzie
mnie bolała głowa. Uśmiechnął się słabo. Lepiej opowiedz mi coś
o swojej mamie.
O mamie? zdziwiła się Lilly.
A co, nie masz mamy?
Mam, tylko nie wiem, dlaczego chcesz, żebym ci o niej
opowiedziała.
Mógłbym ci powiedzieć, że warto poznać kobietę, która
urodziła taką cudowną istotę jak ty, ale nie wiem, czy mi uwierzysz.
Przestań się wygłupiać, bo sobie pójdę zagroziła Lilly.
Nigdzie nie pójdziesz oświadczył i znów się uśmiechnął.
A skąd wiesz?
Ponieważ jesteś najstarsza z rodzeństwa. Najstarsi są
odpowiedzialni i nigdy się nie poddają.
A ty skąd o tym wiesz? roześmiała się. Przecież jesteś
jedynakiem.
Zmarszczył czoło. Bardzo chciał coś sobie przypomnieć.
Niestety, znów się nie udało.
Lilly odgarnęła mu włosy z czoła. Dokładnie tak samo jak robiła
to jej matka.
Nie zostawię cię tutaj obiecała. Zabiorę cię ze sobą.
Otworzył jedno oko. Drugiego nie mógł otworzyć. Spojrzał na nią
tak, jakby rzeczywiście mógł zobaczyć, czy ona go nie okłamuje.
Wiem o tym, Lii.
85
RS
Było ciemno, zrobiło się zimno i wiał wiatr, a Lilly zakochiwała
się w żonatym mężczyznie.
Lilly?
Jestem. Spojrzała na niego.
Czy ja mam dzieci?
Miała ochotę się rozpłakać. Za wiele było tego wszystkiego.
Zapragnęła znalezć się w domu, usiąść na kolanach tutu Mary i
przyznać się do wszystkiego. Zwłaszcza do tego, że się boi, że nie
wie, co począć ani jak się zachować, i że to wszystko nie ma nic
[ Pobierz całość w formacie PDF ]